Escriptors
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
Indeks  FAQFAQ  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Dark Times [HP, akcja, ♥]

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Sempiterna

Sempiterna

Liczba postów : 49
Join date : 28/06/2017
Age : 24

Dark Times [HP, akcja, ♥] Empty
#1PisanieTemat: Dark Times [HP, akcja, ♥]   Dark Times [HP, akcja, ♥] EmptyNie Maj 03, 2020 11:12 pm

Dark Times [HP, akcja, ♥] Q32D2sE

Rok 1998, lipiec.

Koniec panowania Czarnego Pana i zniszczenie ostatniej cząstki jego duszy jest ściśle powiązane ze śmiercią Wybrańca, Harry’ego Pottera, która wstrząsa całym stojącym na włosku czarodziejskim światem. Mimo zawziętości walczących po stronie dobra (o ile takowe ma prawo istnieć w powojennym świecie) to Śmierciożercy finalnie obejmują władzę, wprowadzają kolejne restrykcje i brutalnie karzą za mugolskie korzenie. Nowy rząd Wysp Brytyjskich całkowicie odcina się od zagranicznej magii, bez reszty poświęcając się zażegnaniu panującej wojny domowej i skazaniu wszystkich dawnych popleczników Harry’ego Pottera.


Rok 2003, pięć pełnych lat po majowej Bitwie o Hogwart.

Rząd postanawia ocieplić swój wizerunek na magicznym rynku, a granice otwierają się ponownie w związku z przygotowaniami do Ogólnoświatowego Turnieju Czarodziejskiego odbywającego się pod Londynem. Ludzie, którzy przed laty wyemigrowali do Stanów w strachu przed Czarnym Panem, masowo wracają do dawnego miejsca zamieszkania, poszukują pozostałych przy życiu przyjaciół czy odwiedzają już dawno zniszczone rodzinne grobowce. W tym samym czasie nasilają się rządowe przesłuchania, wysłana ze Stanów delegacja czarodziejska boryka się z nieufnością angielskich obywateli, a Podziemny Związek Czarodziejów Wysp Brytyjskich rośnie w siłę, chcąc ostatecznie obalić niosącą śmierć władzę.


Nad magicznym światem ciążą ważne pytania:

Jak potoczą się amerykańsko-angielskie relacje, tak napięte przez ostatnie lata? To przecież amerykańscy czarownicy nie wsparli swoich pobratymców podczas walki z Czarnym Panem, czy mogą więc oczekiwać okazania zaufania przez stłamszony czarodziejski świat z drugiego końca globu? Czy Ogólnoświatowy Turniej Czarodziejski jest tylko jednym z wielu przekrętów obecnej władzy? I w końcu jak silne jest zaszczepione przed laty przez Voldemorta zło?
Powrót do góry Go down
http://bezczelna-kielbaska.blogspot.com
Terueru

Terueru

Liczba postów : 5
Join date : 03/05/2020
Age : 26
Skąd : Stąd

Dark Times [HP, akcja, ♥] Empty
#2PisanieTemat: Re: Dark Times [HP, akcja, ♥]   Dark Times [HP, akcja, ♥] EmptyNie Maj 03, 2020 11:15 pm

Dark Times [HP, akcja, ♥] Zy6KB7J
M a r c i a         E m m e r s o n
26 lat   •   gruszowa różdżka z piórem pegaza, 11 cali
pracowniczka Biura Bezpieczeństwa   •   legilimentka

Marcia jest czarodziejką półkrwi pochodzenia włosko-brytyjskiego. Pod naciskiem matki czarodziejki, gdy miała dwa lata, jej rodzina, jako zdrajcy krwi, wyprowadziła się do Stanów i wypisano Marcię z Hogwartu. Uczęszczała do Ilvermorny, gdzie przynależała do domu Rogatego Węża.

Obecnie pracuje w MACUSIE w Biurze Bezpieczeństwa. Ze względu na dobre wyniki, została wydelegowana wraz z pięcioma innymi osobami do wsparcia brytyjskiego Ministerstwa Magii w trakcie Turnieju Czarodziejskiego. Dobrze znając obecnie panujące realia na wyspie, nieco obawia się o wykrycie jej statusu krwi i poniesienia konsekwencji. Nie chciałaby, aby jej częściowo mugolskie pochodzenie zaważyło na losie zadania grupy z Biura Bezpieczeństwa.



Dark Times [HP, akcja, ♥] SZOnAY5
K e i t h         L i r o f f
23 lata   •   wiązowa różdżka z wąsem kuguchara, 12 cali
pracownik sklepu ze sprzętem do Qudditcha • były pałkarz

Keith to czarodziej czystej krwi, któremu przyszło dorosnąć szybciej, niż zamierzał. Jego rodzice polegli w trakcie wojny, pozostawiając go i czternastoletnią córkę Nancy bez opieki. Musiał odłożyć swoje plany zostania profesjonalnym graczem Qudditcha na później i zająć się siostrą, więc zatrudnił się w sklepie z markowym sprzętem do gry znajdującym się na Pokątnej.

Bardzo chciałby odpłacić śmierciożercom pięknym za nadobne, dlatego stara się wspierać brytyjskie podziemie. Jego siostra, Nancy, nie popiera tego, bojąc się utraty go, ale jednocześnie nie powstrzymuje działań brata.  


Ostatnio zmieniony przez Terueru dnia Wto Maj 05, 2020 3:16 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
Sempiterna

Sempiterna

Liczba postów : 49
Join date : 28/06/2017
Age : 24

Dark Times [HP, akcja, ♥] Empty
#3PisanieTemat: Re: Dark Times [HP, akcja, ♥]   Dark Times [HP, akcja, ♥] EmptyPon Maj 04, 2020 12:16 am

Dark Times [HP, akcja, ♥] 0PXkxEuDark Times [HP, akcja, ♥] P64zsk3


SHEYENNE  SKALSKY

Dwudziestoczteroletnia czarownica półkrwi urodzona w Stanach Zjednoczonych, dokładnie w Portland. Córka polskiego mugola-emigranta (Adama Skalskiego) i amerykańskiej czarownicy (Bonnie Morgan). Młodsza siostra Christophera Skalsky'ego, uznanego w 2003 r. za zaginionego gdzieś na terenie Anglii. Z zawodu uzdrowiciel-alchemik, dokształca się jednak w dziedzinie wszelkich urazów pozaklęciowych. Użytkowniczka swojej pierwszej różdżki o rdzeniu z pióra gromoptaka. 12 i 1/4 cala, orzech włoski. Typ słuchaczki i obserwatorki, bardziej niż na sobie skupiona jest na bliskich, wyważona i delikatnaPrzeciętnego wzrostu, o smukłej sylwetce, rzadko kiedy w rozpuszczonych włosach czy w makijażu.




Dark Times [HP, akcja, ♥] PZJmy8lDark Times [HP, akcja, ♥] JkPAV0f


SINCLAIR  VANCE  WIMBUSH

Dwudziestosześcioletni czarodziej czystej krwi, syn pracownika Ministerstwa Magii i dyrektorki szpitala. Dziecko Slytherinu, bywalec Klubu Pojedynków, jeden z lepszych studentów transmutacji na roczniku. Zastępca dyrektora Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, o ciągle rosnących aspiracjach. Dąży do awansu na prestiżowe stanowisko sekretarza Departamentu Przestrzegania Praw Czarodziejów. Typ przesadnie zmanierowanego gentlemana, po bliższym poznaniu okazuje się sarkastyczny i czepialski. Pasjonat sztuki teleportacji, wielki fan jagodowych cygaretek, cichy wielbiciel muzyki Celestyny Warbeck. Obeznany nie tylko z trendami czarodziejskiej mody, ale też z mugolskimi wynalazkami... i kobietami.


Dark Times [HP, akcja, ♥] UZvgAxm


Ostatnio zmieniony przez Sempiterna dnia Wto Maj 05, 2020 12:46 pm, w całości zmieniany 9 razy
Powrót do góry Go down
http://bezczelna-kielbaska.blogspot.com
Fleovie

Fleovie

Liczba postów : 36
Join date : 01/03/2020
Age : 24

Dark Times [HP, akcja, ♥] Empty
#4PisanieTemat: Re: Dark Times [HP, akcja, ♥]   Dark Times [HP, akcja, ♥] EmptyWto Maj 05, 2020 1:36 am

Dark Times [HP, akcja, ♥] Ada


A D E L A I D E     B Y R N E
czarownica półkrwi


Dwudziestopięcioletnia brytyjska emigrantka, absolwentka Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie z domu Helgi Hufflepuff.

Obecnie pracuje w amerykańskim Biurze Głównym Sieci Fiuu, aczkolwiek dąży do zajęcia jednego z wyższych stanowisk w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów.

Zaraz po ukończeniu szkoły wyemigrowała razem z rodziną do Stanów Zjednoczonych, co pozwoliło im uciec przed wojną. To tam Ada przygotowała się do pracy w Ministerstwie.

Od dwóch lat potajemnie działa wśród brytyjskiej mniejszości w Stanach, szukając ocalałych, czy pomagając biedniejszym. Chce za wszelką cenę znaleźć kontakt z angielskim podziemiem.

Bywa roztrzepana i chaotyczna, aczkolwiek ludzie najczęściej zapamiętują to, że ma gołębie serce. Mimo to, choć niechętnie, nie waha się pokazać pazurów, gdy zachodzi taka potrzeba, co wielokrotnie źle się dla niej kończy.

Źle lata na miotle, za to znakomicie zna się na zaklęciach i astronomii.

Mierzy niecałe sto siedemdziesiąt centymetrów, a smukła sylwetka sprawia, że zdaje się być nieco wyższa. Na ogół elegancka, trzepocząca wyjątkowo długimi rzęsami.



Dark Times [HP, akcja, ♥] Vince


V I N C E N T     H O D G E
czarodziej czystej krwi


Dwudziestosześcioletni absolwent Durmstrangu, od najmłodszych lat wychowywany na śmierciożercę. Opuścił szeregi Czarnego Pana niedługo po śmierci Harry’ego Pottera, jednak oficjalnie, wciąż uznawany jest za jego zwolennika, choć zaginionego.

Obecnie posługuje się swoim drugim imieniem, chcąc pozostawić dawnego siebie, niejakiego Edgara, daleko w tyle.

Doskonale zna się na czarnej magii, a za rzucane zaklęcia od dobrych kilku lat grozi mu już Azkaban. Oprócz tego od początku nauki zdawał się być bardzo uzdolnionym, ale i również przebiegłym czarodziejem. Jego patronusem jest mustang.

Stał się animagiem jeszcze będąc uczniem. Chętnie przyjmuje postać dumnego i gustownego dalmatyńczyka, co wielokrotnie uratowało go z nieprzyjemnej sytuacji.

Wciąż uważa, że jest za wcześnie, by spróbować wieść normalne życie, dlatego głównie działa w podziemiach, jednak nie można tego uznać pracą charytatywną z dobroci serca i skruchy. Wiele pozostało mu z bycia śmierciożercą, przede wszystkim chęć władzy, arogancja i smykałka do zysku. Pomaga podziemiu za spore sumy pieniędzy, fałszując dokumenty, czy przerzucając mugolskie dzieci przez granicę.

Jedyna mugolska rzecz, której nie może się wyprzeć, to papierosy. Twierdzi, że dodają mu powagi.

Ma prawie sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu, a jego atletyczne ciało zdobi niezliczona ilość tatuaży, z czego każdy jest w jakimś stopniu powiązany z ludźmi, na których rzucił jedno z zaklęć niewybaczalnych, wydał lub był świadkiem ich przesłuchań. Ich liczba pomaga zamaskować się wielkiemu wężowi na klatce piersiowej, który wyraźnie wskazuje na jego pochodzenie.


Ostatnio zmieniony przez Fleovie dnia Wto Maj 12, 2020 12:10 pm, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Go down
Sempiterna

Sempiterna

Liczba postów : 49
Join date : 28/06/2017
Age : 24

Dark Times [HP, akcja, ♥] Empty
#5PisanieTemat: Re: Dark Times [HP, akcja, ♥]   Dark Times [HP, akcja, ♥] EmptyPią Maj 08, 2020 9:08 pm

Sheyenne Skalsky
tymczasowo jako
Sheyenne Morgan

     W całym magicznym świecie, skrzętnie odkrywanym od pierwszego nieświadomego użycia zaklęcia, przez lekcje eliksirów w szkole Ilvermorny, na podjęciu się pracy uzdrowiciela skończywszy, nienawidziła niezmiennie jednego aspektu życia czarodziejów  – podróży świstoklikami. Jeśli miała być szczera, niechęć do takiego a nie innego środka transportu była nawet silniejsza niż wstręt do mieszania odorosoku, śmierdzącego, ale jednego z najbardziej skutecznych w przypadku urazów pozaklęciowych składnika. Dlatego też na samą myśl o podróży z przesiadką robiło jej się niedobrze – dosłownie i w przenośni – a pozytywne myślenie, które próbowała z siebie wykrzesać na wzór wiecznie uśmiechniętego, mugolskiego ojca, było dość bezsensowne. Szczególnie mając gdzieś z tyłu głowy to nieuchronne, dość nieprzyjemne uczucie ciągnięcia w okolicy pępka i delikatną migrenę tuż po wylądowaniu. Nie mając jednak specjalnego wyboru, Sheyenne zdecydowała się na zakup promocyjnych biletów na ekspresowego, kontrolowanego przez rząd świstoklika, skazując się tym samym na skurcz żołądka, który ciągnął się za nią od Portland do momentu wylądowania w Nowym Jorku. Kolejna przesiadka trwała niecałe dwadzieścia minut, dlatego na dworcu zajęła się od razu szukaniem kolejnego świstoklika (tym razem w formie zgniecionego kartonu po pomarańczowym soku), który byłby w stanie przenieść ją do centrum Londynu.
      Od kilku lat wszelkie przejazdy nie tylko w Stanach, ale też na całym świecie były znacznie utrudnione. Teraz, po ponownym otworzeniu się granic Wysp Brytyjskich, sytuacja w zasadzie niewiele się zmieniła – do podróży między krajami dalej była potrzebna zgoda Ministerstw obu narodów, a szereg punktów, które musiał spełnić chętny na zagraniczną wycieczkę, pozostawał niezmienną liczbą dwudziestu sześciu odgórnych zasad. Jedną z nich był wymóg statusu czarodzieja półkrwi lub czystej krwi, ze szczególnym naciskiem na to drugie. Sama podróż była na tyle skomplikowana, że Sheyenne bała się, o ile gorsze mogło być późniejsze przemieszczanie się po Londynie. Nawet jej podrobiony, czarodziejski paszport, gdzie wyryte było czystokrwiste pochodzenie, a nazwisko Skalsky brzmiało teraz Morgan, po matce, nie dodawał jej specjalnie otuchy.
      Opanowała minimalne drżenie dłoni, by po szeregu kontroli i pytań na granicy powtórzyć po raz kolejny to samo: kim jest, dlaczego chciała znaleźć się w Londynie, na jak długo zamierzała zostać i kiedy miała zacząć pracę przy organizacji Ogólnoświatowego Turnieju Czarodziejskiego. Odpowiedzi ułożyły się w zgrabną opowieść, którą przygotowywała przez ostatnie miesiące i ćwiczyła niezliczoną ilość razy z matką, uważnie wyłapującą najmniejsze zawahanie w jej głosie. Gdy czarodziejski celnik skinął do niej lekko głową, ciężar całego dnia zniknął z jej barków, a ona wtopiła się w tłum zabieganych londyńczyków wraz ze swoją ciemnozieloną, wyświechtaną torbą.
      Ulica Pokątna wyglądała tak, jak opisywana była na stronach amerykańskich podręczników. Wszechobecny ścisk nie ułatwiał Sheyenne znalezienia ukrytego gdzieś w centrum motelu czarodziejskiego Pod Maczugą Goblina, zdecydowała się więc wejść do pierwszego napotkanego przy ulicy sklepu i liczyć na pomoc angielskiego sprzedawcy lub jego klientów. Normalnie zaufałaby tylko sobie i swoim słabo wyrobionym umiejętnościom odnajdywania się w terenie, jednak wszystkie godziny spędzone w przyprawiającej o wymioty podróży złamały ją na tyle, żeby przekroczyć w końcu próg sklepu ze sprzętem do Quidditcha. Uderzyła smukłymi palcami w stojący na ladzie dzwonek, gotowa stanąć oko w oko z podstarzałym fanem czarodziejskiego sportu i uśmiechnęła się łagodnie, gdy zamiast łysiejącego faceta spotkała się spojrzeniem z młodym chłopakiem.
      — Przepraszam — zaczęła, poprawiając pasek opadającej jej z ramienia torebki. — Muszę przyznać, że ta miotła na wystawie wygląda na piekielnie szybką, ale szczerze mówiąc szukam czegoś innego. Wiesz może, jak dojdę stąd do hotelu Pod Maczugą Goblina? Kręcę się po Pokątnej od kilku dobrych chwil, ale jak widać Londyn nie chce współpracować ze mną tak bardzo, jak ja chcę współpracować z nim.
Powrót do góry Go down
http://bezczelna-kielbaska.blogspot.com
Terueru

Terueru

Liczba postów : 5
Join date : 03/05/2020
Age : 26
Skąd : Stąd

Dark Times [HP, akcja, ♥] Empty
#6PisanieTemat: Re: Dark Times [HP, akcja, ♥]   Dark Times [HP, akcja, ♥] EmptyPon Maj 11, 2020 9:54 pm

K e i t h         L i r o f f

    Kurwa.
   Krótkie słowo, posiadające zaskakująco dużo znaczeń i mające naprawdę sporo zastosowań, przebiegło przez jego myśli, gdy uderzył głową o kontuar. Widząc samego Merlina, ponownie podjął próbę wydostania się spod blatu, dłonią masując obolałe miejsce. To nie był pierwszy raz, gdy schylenie się po karton, uwieńczone było drobnym wypadkiem. Tłumaczył to sobie, że on, jako pałkarz nigdy nie musiał ćwiczyć unikania zderzenia z tłuczkiem, tylko właśnie potrzebował refleksu, by dobrze go odbić. I właśnie dlatego rzadko kiedy pamiętał, by najpierw się wycofać o krok, a potem dopiero prostować.
   Z westchnieniem postawił winowajcę całego zdarzenia, paczkę z woskami do trzonków mioteł, na blacie przed sobą. Chwycił za leżącą obok różdżkę i krótkim machnięciem otworzył pudełko. Kolejnym ruchem sprawił, że słoiczki z woskami zgrabnie wyleciały ze środka, po czym ustawiły się w nienaganną piramidkę na drugim końcu lady. Na ich przedzie postawił pergamin z informacją o niesamowitej i jedynej takiej okazji, by przy zakupie dwóch, kolejne dwa dostać w gratisie, a pusty karton wrzucił z powrotem pod ladę. Był już prawie na samym końcu uzupełniania towaru, którego dostawę odbierał rano. W międzyczasie musiał obsłużyć paru klientów, ale byli strasznie nudni. Sprawiali wrażenie, jakby po prostu zmuszono ich pod groźbą Cruciatusa, żeby przyszli kupić parę ochraniaczy czy klipsy prostujące witki. Keith wciąż miał nadzieję, że pewnego dnia w drzwiach sklepiku, w który miał wątpliwy zaszczyt marnowania się, stanie ktoś, kto okaże się przepustką do jakiejś drużyny quidditchowej. I choć łudził się tak już piąty rok, szczęście się do niego nie uśmiechało. Jedynym, co go odrywało od rutyny, były nieregularne odwiedziny Vincenta lub innych osób, które kojarzył z brytyjskim podziemiem.
    Korzystając z okazji, że po raz kolejny tego dnia był w sklepie sam, więc prawdopodobieństwo odwrócenia się do klienta szanownymi czterema literami było zerowe, wrócił na zaplecze po ostatni karton. Jak na złość nie mógł znaleźć odpowiedniego. Mrucząc wyzwiska pod adresem paczki z rękawicami, szybko odczytywał kolorowe etykiety, będącymi jedynymi wskazówkami odnoszącymi się do zawartości pudeł. Z rosnącym na twarzy zrezygnowaniem przyjmował do wiadomości, że magazyn jest pełen szat, gogli, mioteł, piłek, siatek, magicznych taśm, a nawet jakichś urządzeń do idealnego przycinania trawy na boisku, opatrzonych wielkim napisem PROTOTYP. Dopiero, gdy pokierował wzrok na górne półki regałów, odnalazł zgubę. Zastanawiając się, kiedy odłożył te cholerne rękawice tak wysoko, bo nie mógł sobie przypomnieć, już miał wziąć karton, gdy usłyszał dźwięk dzwonka. W myśl zasady Nasz klient, nasz pan, a także orientując się, że zostawił różdżkę na ladzie, wrócił na sklep, pozwalając rękawicom jeszcze chwilę poleżeć na wysokościach.
   Przyklejając na twarz uśmiech firmowy numer trzy, powitał swoją klientkę. Słysząc jej uwagę na temat miotły, nie mógł się powstrzymać od krótkiego parsknięcia śmiechem. Akurat cacko, które obecnie wisiało przy oknie było zeszłorocznym modelem, które może i było szybkie, ale w porównaniu do najnowszego Concorda, umieszczonego na samym środeczku sklepu w szklanej gablocie, mógł porównać do miotełek dla dzieci, które również mieli w sprzedaży. To się nawet dobrze składało, że ta młoda dziewczyna po drugiej stronie blatu, ostatecznie spytała tylko o drogę do hotelu, bo chcąc nabyć miotłę, która wpadła jej w oko, musiałby poświęcić jej trochę więcej czasu. A wydawało mu się, że delikatna irytacja, jaką starała się ukryć, była już w stadium, podczas którego nie chciało się już tracić czasu na jakieś bzdety.
    - Hotel Pod Maczugą Goblina? - powtórzył, a od lewej strony dobiegło go znaczące chrząkanie. Takie świńskie odgłosy potrafił wydawać tylko jego szef, posiadający sejf z galeonami zamiast mózgu.Nie mając innego wyjścia, zmienił uśmiech na ten pod numerem jedenastym, który był jeszcze większy niż wcześniejszy, jednak nie obejmował niebieskich oczu, które pozostały dość obojętne. - Proszę spojrzeć - wskazał dłonią na kompas położony na satynowej poduszeczce. - To najnowszy model kompasów miotlarskich. Wystarczy lekko stuknąć różdżką i pomyśleć o celu, a natychmiast wskaże kierunek, który należy obrać. - Mówiąc to, wziął swoją różdżkę, aby zademonstrować działanie kompasu. Miał świadomość, że wspaniała prezentacja nie zachęci klientki do kupna, ale jego szef przynajmniej nie będzie mógł się przyczepić, że nie zareklamował ich super produktu. Igła kompasu wykonała pełen obrót po tarczy, zanim zatrzymała się, wskazując na południowy wschód. - Hotel Pod Maczugą Goblina znajdzie pani, gdy po wyjściu z naszego sklepu skręci pani w prawo, przejdzie wzdłuż najbliższych sklepów, a po minięciu Cudownych Cudowności u Miraclesa, ponownie pani skręci w prawo. Hotel posiada szyld w kształcie maczugi goblina, jestem pewien, że pani go nie przeoczy. Życzę miłego pobytu i mam nadzieję, że szybko przyzwyczai się pani do pokątnego labiryntu. A w razie gdyby wciąż występowały trudności, jeszcze raz polecam nasz kompas. Można korzystać z niego pomimo braku miotły.
 
Powrót do góry Go down
Fleovie

Fleovie

Liczba postów : 36
Join date : 01/03/2020
Age : 24

Dark Times [HP, akcja, ♥] Empty
#7PisanieTemat: Re: Dark Times [HP, akcja, ♥]   Dark Times [HP, akcja, ♥] EmptyWto Maj 12, 2020 2:06 pm

A D E L A I D E     B Y R N E


         Ogólnoświatowy Turniej Czarodziejski był zdaniem Adelaide czymś zupełnie wymuszonym i pozbawionym jakiejkolwiek aury związanej z międzynarodową magiczną współpracą, która miałaby na celu zawęzić więzy pomiędzy tą jakże niezwykłą społecznością. Nieważne kogo by zapytać, nikt nie był w stanie bez wahania powiedzieć, że nowy, wspaniały pomysł rządu brytyjskiego jest czymś zupełnie niewinnym i ma służyć jedynie zawarciu nowych przyjaźni oraz odnowieniu kontaktów. Wszyscy wciąż bali się popleczników Czarnego Pana, który zdawał się być żyjącą legendą, mimo iż od kilku lat nie było go na tym świecie.
         MACUSA zdecydowała się na podzielenie swoich delegatów na kilka konkretnych zespołów, gdzie każdy z członków należał do innego wydziału, co mogło usprawnić pracę. Adelaide, jako wysłanniczka Biura Głównego Sieci Fiuu będącego pod zwierzchnictwem Departamentu Transportu Magicznego, trafiła do grupy zajmującej się bezpośrednio ochroną, bezpieczeństwem, transportem i utrzymaniem współpracy czarodziejów na dobrym poziomie. Do zespołu trafili również Marcia Emmerson, przedstawicielka Biura Bezpieczeństwa, Ronney Salvatori z Departamentu Magicznych Gier i Sportów, George Kennedy z Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów oraz Bill Hastings – rzecznik Czarodziejskiego Pogotowia Ratunkowego podlegającemu Departamentowi Magicznych Wypadków i Katastrof. Razem z pracownikami brytyjskiego Ministerstwa tworzyli większy oddział, a ich głównym zadaniem było zapewnienie spokoju i dobrej atmosfery podczas Turnieju.
         Adelaide była podekscytowana nowym zadaniem i faktem, że została wybrana na delegatkę, bo oznaczało to, że dobrze wywiązuje się ze swoich obowiązków, jednak za każdym razem, gdy wychodziła z tego niezwykle drogiego, lecz w jej mniemaniu mrocznego i zbyt ciemnego hotelu, tylko po to, by przenieść się do równie przygnębiającego Ministerstwa, aż robiło jej się słabo.  Wspomnienia długich przesłuchań jej rodziny nie należały do przyjemnych, wciąż miała wrażenie, że słyszy te rozpaczliwe krzyki jej matki, które za nic nie mogły zlać się z ohydnym śmiechem czarodzieja, zadającego kobiecie pytania.
         Teraz jednak zachowywała kamienny spokój, chcąc po prostu pracować. Miała znacznie więcej do zrobienia, przybyła tu z konkretnymi celami, dlatego nie mogła rozdrapywać starych ran. Choć musiała przyznać, że twarz Sinclaira wcale jej nie pomagała. Mężczyzna był jednak członkiem grupy składającej się z brytyjskich odpowiedników wcześniej wymienionych urzędników. Z połączenia tych dwóch ekip, powstała Grupa Zadaniowa nr 4. W zakres jej obowiązków wchodziły czynności powiązane z wydziałami, w których pracowali ich przedstawiciele.
         Ogromny pokój posiedzeń, który Grupa otrzymała, wystylizowany był dokładnie tak samo, jak całe Ministerstwo. Stół, przy którym zasiadali członkowie, był okrągły, o długiej średnicy, aby sprawiał wrażenie równości wśród urzędników.
         – Pojawienie się zawodników musi zostać odpowiednio przedstawione w mediach. Prośby o wywiad z czołowymi sportowcami zostały już przesłane menadżerom drużyn, Prorok Codzienny szykuje specjalną rubrykę poświęconą Turniejowi. Dziennikarze chcieliby relacji z ich pojawienia się w Wielkiej Brytanii, dlatego należy wybrać odpowiednią ochronę i sposób przetransportowania. Panno Emmerson, panno Byrne, jakieś sugestie? – tęgi, nieco wyłysiały mężczyzna, wybrany na przewodniczącego Grupy Zadaniowej, rozpoczął posiedzenie, starając się odhaczyć kolejną pozycję na ich nieprzyzwoicie długiej liście.
         – Wszelakie podróże na miotłach są wykluczone, chcemy uniknąć spektakularnych wejść przed czasem. Najlepiej będzie przyjąć zawodników w Ministerstwie, gdzie będą mogli powitać przedstawicieli Ministra, udzielą wywiadów, a następnie udadzą się do swoich kwater – zanim kobiety zdążyły cokolwiek powiedzieć, głos zabrała Rooney, kobieta z piekła rodem. Dzięki niezwykle przeszywającym spojrzeniu oraz stanowczym tonie mogła bez problemu wtrącić się w rozmowę, chcąc niczym lwica bronić wygody swoich młodych w postaci amerykańskich reprezentantów, przy okazji również wliczając w to zawodników z innych państw. Adelaide zacisnęła zęby, po czym nachyliła się nieco nad stołem, opierając się łokciami o marmurowy blat.
         – Rzeczywiście, zawodnicy potrzebują sił, więc wszelakie podróże pochłaniające sporą ilość czasu nie są dobrym pomysłem – wzruszyła ramionami, po czym spojrzała na Marcię. – W dodatku uważam, że to właśnie najkrótszy sposób transportu okaże się tym najbezpieczniejszym. Stawiałabym na kominki w Ministerstwie, uroczyste przyjęcie, bez zbędnego narażania  reprezentantów – oczekując na ustosunkowanie się Marcii, upiła łyka kawy, którą właśnie otrzymali członkowie grupy.
Powrót do góry Go down
Terueru

Terueru

Liczba postów : 5
Join date : 03/05/2020
Age : 26
Skąd : Stąd

Dark Times [HP, akcja, ♥] Empty
#8PisanieTemat: Re: Dark Times [HP, akcja, ♥]   Dark Times [HP, akcja, ♥] EmptyPon Maj 18, 2020 1:53 pm

M a r c i a         E m m e r s o n

   Dzień bez kawusi, to dzień stracony.
   I właśnie dlatego Marcia Emmerson, omal nie spóźniła się na specjalne zebranie Grupy Zadaniowej nr 4. Wpadła do sali obrad w momencie, gdy wszyscy zajmowali już miejsca. Utrzymując obojętną minę i spojrzenie, które miało przekonywać każdego natręta, że wcale nie wykonała właśnie biegu zwycięstwa korytarzami Ministerstwa Magii, zasiadła na ostatnim wolnym miejscu. Upiła łyk kawy, rozkoszując się przyjemnie gorzkim smakiem. Zdecydowanie, druga kawa tego dnia była genialnym pomysłem. Co prawda, wpadła do pobliskiej kawiarni po rogala na drugie śniadanie, ale widząc szeroką ofertę z jej ulubionym napojem jako składnikiem głównym, musiała zatrzymać się na dłużej, by dokładnie przestudiować menu. Choć wyznawała zasadę, że najlepsza kawa, to ta najczarniejsza, najbardziej gorzka i najmocniejsza, to lubiła próbować nowych kombinacji. A ta kawiarenka się naprawdę postarała, bo miała ponad dwadzieścia różnych pozycji, które jeszcze można było dodatkowo modyfikować. Zanim do jej mózgu to wszystko dotarło i się przeformatowało, minęło znacznie więcej czasu, niż planowała poświęcić na zdobycie rogala. Najważniejszym jednak było, że załatwiła, co chciała i dosłownie rzutem na taśmę stawiła się na zebraniu.
   Z uwagą wysłuchała krótkiego wstępu pana Padmore'a, a odezwanie się tej całej Gal Rooney, skwitowała wywróceniem oczami. Miała okazję poznać ją dopiero po przyjeździe do Anglii, ale te parę dni wystarczyło, by wyrobić sobie o niej opinię. Marcia dużo czasu poświęciła, próbując zrozumieć sens istnienia pracowniczki Biura Sportu MACUSY. W jej oczach Rooney bardziej nadawała się na szaloną dziennikarkę lub jakąś wyjątkowo napaloną fankę, niż na poważnego pracownika departamentu. Uwielbiała się we wszystko wtrącać, o wszystkim wiedziała lepiej, a już na pewno była mądrzejsza od każdej, nawet minimalnie młodszej osoby. Marcia była pewna, że jeśli kiedykolwiek zabrakłoby światła, a magia przestała działać, Gal Rooney mogłaby oświetlić świat całą swoją wątpliwie wspaniałą, przemądrzałą osobą.
   Wymieniła krótkie spojrzenie z Adelaide, której udało się wciąć w monolog Rooney i z delikatnym uśmiechem powitała kolejny kubek kawy, który właśnie przed nią wylądował. Władzom brytyjskim chyba bardzo zależało na pokazaniu swojej wspaniałości i gościnności. Przed przyjazdem do Ministerstwa Magii słyszała, od swoich współpracowników, że ma nie spodziewać się za wiele po Brytyjczykach, i że jak w ogóle będzie miała gdzie spać, to będzie to cudem. Tymczasem tak bardzo starano się zachować pozory normalności, że gdyby nie sami pochmurni pracownicy Ministerstwa i ogólna, dziwna atmosfera panująca w magicznym Londynie, można byłoby się łatwo nabrać. Dla nikogo, pracującego wystarczająco długo w MACUSie i wydelegowanego na tę specjalną misję, nie było tajemnicą to, co się działo w Wielkiej Brytanii po zakończeniu wojny z Voldemortem i jego sługusami. Dlatego każdy przejaw uprzejmości, Marcia traktowała z pewnym dystansem. Ale za tę kawę, która smakowała jak faktyczna kawa, mieli u niej małego plusika.
    - Cóż, pomysł na pierwszy rzut oka może wydawać się całkiem dobry, ale ma wiele wad - zaczęła, opierając się wygodnie o krzesło. Na jej twarz powróciła neutralna mina, a spojrzenie zatrzymała na wciąż pewnej siebie Gal Rooney. - Przede wszystkim, powinniśmy się dokładnie dowiedzieć, kiedy przybędą reprezentanci innych krajów i się do tego dostosować. Rozsądnie będzie stworzyć odpowiednią rozpiskę. Przyjęcie zawodników w auli Ministerstwa i przeprowadzenie tam wywiadów możemy pozostawić bez zmian. Natomiast zrezygnowałabym z użycia sieci Fiuu. Między Wielką Brytanią a Stanami Zjednoczonymi jest Ocean Atlantycki, przebycie takiej odległości kręcąc się i wirując, byłoby nie tylko męczące, ale również wymagałoby kontroli wielu kominków. Nie mamy tylu ludzi, by zapewnić bezpieczeństwo na wszystkich częściach podróży, a zawsze trzeba brać pod uwagę ryzyko, że ktoś spróbuje przechwycić zawodnika w trakcie przemieszczania się pomiędzy kominkami. - Z satysfakcją obserwowała zmiany zachodzące na twarzy Rooney. Oczywistym było, że sama na to nie wpadła. Po raz kolejny chciała wyjść na obeznaną w każdej kwestii, a tymczasem na wierzch wyszła jej niewiedza.
    - Proponuję wystąpić z wnioskiem do tutejszego wydziału podróży międzynarodowych, o pozwolenie na stworzenie oraz użycie świstoklików. Będzie schludniej, bezpieczniej i szybciej. Taki sposób przemieszczania naszych zawodników będziemy w stanie w stu procentach ochraniać. - Zakończyła swój wywód, przenosząc wzrok na pana Padmore'a. Mężczyzna z uznaniem kiwał głową, rozważając wszystkie za i przeciw.
    - Słuszne spostrzeżenia, Emmerson - odezwał się w końcu. - To faktycznie będzie najlepsze rozwiązanie w tej sytuacji. Panno Rooney, proszę skontaktować się z pracownikami departamentów sportu z innych krajów i niezwłocznie zebrać od nich wszelkie potrzebne informacje. Następna kwestia. Transportem wszystkich zawodników na miejsce Turnieju ma zająć się tutejsze Ministerstwo Magii, jednak uważam, że przyda się, aby ktoś z naszych ludzi towarzyszył w trakcie wszelkich przejazdów i poza nimi. Jest pani odpowiedzialna za grupę z Biura Bezpieczeństwa, panno Emmerson, spodziewam się otrzymać jeszcze dziś stosowny raport na temat tego, kto się tym zajmie.
    Kolejne uwagi Padmore miał do osób z innych biur, więc Marcia pozwoliła sobie wpuszczać informacje jednym uchem, a wypuszczać drugim. Wspominał coś o stałym relacjonowaniu i raportowaniu wszelkich ruchów zawodników, zapytał pracowników z działu zajmującego się importem i eksportem towaru o najnowsze ustalenia w tej kwestii. Każdy miał co nieco do opowiedzenia, więc siłą rzeczy ich zebranie trwało kilka dobrych godzin.
 
Powrót do góry Go down
Sempiterna

Sempiterna

Liczba postów : 49
Join date : 28/06/2017
Age : 24

Dark Times [HP, akcja, ♥] Empty
#9PisanieTemat: Re: Dark Times [HP, akcja, ♥]   Dark Times [HP, akcja, ♥] EmptyWto Maj 19, 2020 9:42 pm

Sheyenne Morgan

      W pierwszej chwili nie wiedziała, jak zareagować na nagłą dygresję pracownika sklepu, która połączona była z jeszcze większym, o ile to w ogóle było możliwe, sztucznym uśmiechem na jego twarzy. Widząc jednak sapiącego za jego plecami faceta przy tuszy i z przerzedzonymi przy czole włosami (widocznie w Anglii magiczne produkty fryzjerskie Madame Tusane nie były aż tak popularne), podjęła się grania głównej damskiej roli w tej od początku ustawionej przez chłopaka rodzajowej, sklepowej scenie. Samotny kosmyk jasnych włosów podskakiwał więc wesoło za każdym razem w rytm jej potakujących ruchów głową, w czasie gdy była zapoznawana z szeregiem ukrytych w czarodziejskim cacku funkcji. Z ust wymknęły jej się nawet jeden czy dwa pomruki aprobaty, które, choć totalnie w jej mniemaniu nieszczere, zostały całkiem dobrze zagrane. Bądź co bądź musiała być zdolną aktorką. Nie tylko dlatego, że wymagała tego od niej gardłowa sprawa, przez którą znalazła się w Londynie, ale też ze względu na mugolskie geny ojca, jednego z większych krętaczy w amerykańskiej branży sprzedaży przyczep campingowych.
      — Oh, naprawdę interesujący sprzęt — przytaknęła, pozwalając sobie wziąć mały kompas do ręki. — Cena również interesująca... — dodała już na tyle ciszej, żeby usłyszał ją tylko stojący obok sprzedawca. — Czyli skręcam w prawo, a następnie jeszcze raz w prawo. Nie wiedziałam, że z tym urządzeniem poruszanie się po Londynie może być aż tak proste — mówiła do siebie na głos, chcąc ostatecznie się upewnić i ograniczyć tym samym możliwość półgodzinnego krążenia w okolicy ulicy Pokątnej. — Dziękuję za miłą obsługę. Na pewno jeszcze kiedyś tu wpadnę — dodała, tym razem już głośniej. Chciała, żeby jej zadowolony ton głosu doszedł do uszu łysiejącego faceta, który nie dość, że podsłuchiwał bezwstydnie ich krótką rozmowę, to na dodatek nie spuszczał z Sheyenne swojego surowego wzroku. Fakt, jej ciemnozielony cienki płaszczyk nie był może ciuchem z okładki Stylowej Czarownicy, ale nie czyniło to z niej złodziejki, której na każdym kroku trzeba było patrzeć na ręce.
      Wyszła ze sklepu i dzięki instrukcjom bez większych problemów znalazła się w hostelu. Nie był zbyt elegancki czy przesadnie wygodny, a ulica, ledwie kilkadziesiąt metrów dalej od Pokątnej, zamiast z wrzawą kojarzyła się z obskurnością i szarością. Rozpakowała swój mały bagaż i rozejrzała się z uwagą po może i dużym łóżku, ale obdrapanym na tyle, że przez myśl przeszło jej użycie szybkiego zaklęcia odstraszającego gryzonie. Czysto prewencyjnie. Nie mając specjalnie ochoty siedzieć reszty dnia w ciemnym pokoju, którego ciężkie zasłony ograniczały dopływ już i tak rzadko przebijającego się przez londyńskie chmury słońca, Sheyenne wyszła na przechadzkę, kończąc w pobliskim pubie o wdzięcznej nazwie Świński Ogonek. Wysoki stołek stojący przy barze zdawał się czekać na jej przybycie, a barman, przystojny mężczyzna z lekkim zarostem, z przyjemnością polewał jej już drugie, wysokoprocentowe piwo.



Sinclair  Vince  Wimbush

      Pech nie opuszczał go od momentu przyjęcia przeklętej posady zastępcy dyrektora Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Nie dość, że jako jeden z najważniejszych członków Grupy Zadaniowej nr 4, a w zasadzie drugi najważniejszy zaraz po przewodniczącym, od ostatnich dwóch miesięcy babrał się w zalegających na jego biurku papierach z ogólnoświatowych ministerstw (ostatnimi czasy były to listy z Kambodży), musiał też po raz kolejny brać udział w czasochłonnej naradzie. Schemat spotkania był stosunkowo prosty – za każdym razem pracownik angielskiego wydziału rzucał rozwiązanie, które następnie odrzucał lub akceptował urzędnik amerykański. Za każdym razem odzywał się też ktoś, kto nie powinien. W tej kwestii górowała Gal Rooney, roszczeniowa kobieta, która myślała, że mając przewagę nad resztą ze swoimi kilkoma dodatkowymi przeżytymi latami, dysponowała też większą wiedzą i obeznaniem w czarodziejskim świecie. Sporo się myliła, w czym Sinclair został tylko utwierdzony, usłyszawszy celne spostrzeżenia Marci Emmerson.
      Gdy wzrok przewodniczącego utknął na jego twarzy, a następnie mężczyzna zapytał Sinclaira o postępy w informowaniu głównych biur ministerstw światowych do spraw ochrony zdrowia czarodziejskiego, Wimbush zaklął tylko w duchu, psiocząc na to, że przed spotkaniem zdążył wypalić tylko jedną jagodową cygaretkę. Ostatnio na głowie miał tyle spraw i tych mniejszych, i tych większych, że zdążył zawiadomić tylko niektórych przedstawicieli, głównie z krajów Europy. Pomiędzy jedną a drugą wysłaną w podróż sową przeglądał spis amerykańskich medycznych wolontariuszy, których zgłoszenia do pomocy przy Ogólnoświatowym Turnieju musiały przejść bezpośrednio przez jego ręce. Przyznane przez przewodniczącego przed tygodniem zadanie utrudniała również obecność jego amerykańskiego partnera, George'a Kennedy'ego, na tyle tępawego i irytującego, że gdyby zakręcił się wokół Rooney, stworzyliby razem diabolicznie upierdliwą parę roku.
      — Póki co zawiadomiłem prawie wszystkich przedstawicieli z Europy oprócz Serbii. Jeżeli chodzi o kraje azjatyckie i afrykańskie, nie mogliśmy dojść do konsensusu z moim... partnerem — starał się zabrzmieć profesjonalnie, jednak nie mógł się oprzeć wrażeniu, że ostatnie słowo wyszło z jego gardła z lekką dawką odrazy i braku szacunku. — Pan Kennedy nie przyjmuje do wiadomości, że rozsyłanie listów za pomocą sów do krajów oddalonych o tysiące kilometrów, gdzie w niektórych z nich ich mięso traktowane jest jako lokalny przysmak, nie jest zbyt dobrym pomysłem. Nalegałem, żebyśmy zdecydowali się na inny sposób rozsyłania informacji, ale jak wspominałem, nie potrafiliśmy dojść do obopólnej zgody. Liczę na komentarze i ewentualne spostrzeżenia przedstawicieli innych wydziałów — zakończył, z przyjemnością wsłuchując się w rozpoczętą potem żywą konwersację, w której niemal wszyscy, z wyjątkiem Rooney, przyznali mu rację.
      Skończyli w końcu naradę, z której w gruncie rzeczy nie dowiedział się zbyt dużo oprócz tego, że jego lista obowiązków powiększyła się o kolejne obszerne dwa punkty. Szczerze zastanawiał się, czy wysoka pensja zastępcy była warta tego całego zachodu, jednak sam odpowiedział sobie w głowie na pytanie, poprawiwszy mankiet jedwabnej marynarki z jednego z lepszych salonów odzieżowych w Londynie. Nie mógł nic poradzić na to, że uwielbiał luksus i chociaż nie obnosił się ze swoimi pieniędzmi niczym rozkapryszony dzieciak, nie można było odmówić mu bijącej od niego z każdej strony drogiej elegancji.
      Zaczepił wychodzącą z sali Marcię i zrównał z nią kroku. Zaczął mówić, dopasowując się w rytm jej obcasów, stukających o marmurową, ministerialną posadzkę.
      — Pani Marcio, czy jest pani może wolna dzisiaj wieczorem? — powiedział z uśmiechem. — Jeżeli tak, to proponuję wspólne wyjście na lunch i zwiedzanie Londynu, bo o ile wiem, wysłannicy ze Stanów nie mają ostatnio zbyt dużo czasu na wzięcie głębszego oddechu. Byłby również wdzięczny, gdyby zechciała pani zerknąć ze mną na spis amerykańskich medycznych wolontariuszy. Liczę się ze zdaniem z kolegami po fachu, jednak nie wiem, czy ufam panu Kennedy'emu w sprawie akt medyków. Może Pani byłaby skłonna zweryfikować ze mną jakość nadesłanych kandydatur?
Powrót do góry Go down
http://bezczelna-kielbaska.blogspot.com
Fleovie

Fleovie

Liczba postów : 36
Join date : 01/03/2020
Age : 24

Dark Times [HP, akcja, ♥] Empty
#10PisanieTemat: Re: Dark Times [HP, akcja, ♥]   Dark Times [HP, akcja, ♥] EmptyCzw Maj 21, 2020 12:58 am

V I N C E N T     H O D G E



         Oddychał spokojnie, próbując zachować chociaż pozory, że osoba stojąca przed nim wcale go nie denerwowała. Mimo to nie był w stanie przestać rozmasowywać sobie skroni w niezwykle sugestywny sposób, co sprawiło jedynie, iż wyraźnie zestresowany mężczyzna o wyjątkowo krótkich nóżkach i dość pokaźnym brzuchu, jedynie przyspieszył w swoich wyjaśnieniach, dlaczego po raz kolejny, nie zdobył informacji na czas.
         — Frederic, dobrze wiesz, że jak mówię, iż coś ma być "na jutro", to w praktyce oznacza, że powinieneś być gotowy "na wczoraj", prawda? — wyprostował się, zdejmując nogi z biurka, po czym dłońmi nakreślił w powietrzu niewidoczną oś czasu, czując się, jakby tłumaczył pięciolatkowi podstawy zabawy w chowanego. Żyłka na jego skroni zaczynała coraz bardziej pulsować, a jedna z brwi uniosła się niebezpiecznie ku górze, gdy mężczyzna, zamiast wyciągnąć wnioski, postanowił po raz kolejny wyrecytować wymówkę, którą Vincent zdawał się znać już na pamięć. — Ale mnie naprawdę nie obchodzi fakt, że ten koleś ma czas dopiero jutro rano, bo o tej porze, ja miałem już sobie tym głowy nie zaprzątać — wzruszył ramionami, spoglądając na mężczyznę z lekkim pożałowaniem, tak, jakby po prostu był bezradny. Jednak Frederic doskonale wiedział, że jeśli się nie postara, może zapomnieć o usłudze, na której tak bardzo mu zależało.
         — Daj mi czas do jutra, załatwię wszystko i ruszymy dalej — mężczyzna złączył ręce tak, jakby chciał rozpoczynać koronkę, na co Vincent jedynie prychnął cicho. Podniósł się z krzesła, po czym oparł ciężar ciała o blat. Nachylił się nad Frederic'iem.
         — Jutro rano chcę mieć wszystko na biurku. Zrozum, jeśli mi tego nie zdobędziesz, to nie będę mógł ci pomóc, a wtedy nici z twojego wyjazdu — westchnął, prostując się, po czym potarł brodą dłoń, pogrążając się w głębokiej zadumie. — Kolejny przerzut będzie dopiero za dwa miesiące — dodał, doskonale rozumiejąc, że sprawa była dla Frederica ważna. Jednak ona sam nie mógł ryzykować, że cokolwiek się schrzani z powodu jednego zlecenia. Musiał go odpowiednio nastraszyć.
         Dzień powoli dobiegał końca, dlatego w jego biurze pojawiła się długonoga Evelyn, kobieta o niezwykle ponętnych kształtach i równie imponującym usposobieniu, przynajmniej według mężczyzn, których akurat miała na oku, bowiem dla Vincenta nie była niczym więcej, niż średnio apetycznym kawałkiem niezwykle wrednej zołzy. Znał ją wystarczająco długo, aby móc oprzeć się tym błyszczącym ślepiom. Poza tym, Evelyn już nawet nie próbowała swoich sił na nim, bo dobrze wiedziała, że jeśli ktokolwiek zna ją dłużej, niż miesiąc, prawdopodobnie z nią nie wytrzyma. Do tego była sporo starsza, a w takich Hodge rzadko gustował, szczególnie, gdy stosowały niezdrowe techniki odmładzające.
         — Skarbie, jedzenie już stygnie — westchnęła głośno, odgarniając kosmyk włosów z czoła, gdy Vincent siedział z nosem w księgach z nazwiskami zaginionych. Mimo to, iż wojny jako takiej nie było, lista z dnia na dzień robiła się coraz dłuższa.
         Ostatecznie jednak zdecydował się odłożyć to na dzień następny, bo faktycznie, zaczynało robić się późno. Biuro Vincenta, które co poniektórzy nazwaliby norą, mieściło się w piwnicy, tuż pod antykwariatem, z którego mężczyzna często zawijał jakieś interesujące go zabytki, gdy tylko królowała odpowiednia obniżka. Wracając jednak, nie było tam okien, a jako że Hodge lubił pracować w półmroku, niespecjalnie kwapił się do tego, żeby korzystać z lamp tak, jak powinien. Twierdził również, że przyjmowanie klientów w takiej a nie innej scenerii wpływało na postrzeganie jego osoby przez klientów tak, aby trochę się go bali. Mógł mieć choć cień gwarancji, że zaraz nie wpadną z hukiem członkowie Ministerstwa.
         Wstał z krzesła, przeciągając się, aby wreszcie rozprostować plecy. Zrobił to dość ociężale, aby tylko troszkę podnieść Evelyn ciśnienie, a gdy ta zaczęła stukać swoimi nieprzyzwoicie długimi, czerwonymi pazurami o framugę, wzruszył ramionami, chowając dłonie do kieszeni czarnego, długiego płaszcza. Wyszedł z biura, blokując drzwi odpowiednią kombinacją zamków i zaklęć, po czym ruszył przez ciemny korytarz, aż znalazł się przy schodach prowadzących do antykwariatu. W tej też chwili zrobił się znacznie niższy, jego podporą były już łapy, a gustowna obroża, którą zapięła mu Evelyn, stawała się jedynym elementem, przez który czuł się mniej elegancko i dumnie, niż wcześniej. Po starym, skrzypiącym parkiecie stąpał dalmatyńczyk, który każdego dnia przychodził do pracy ze swoją panią oraz razem z nią wracał później do pokoju, który wynajmowała.
         Świński Ogonek nie był pubem wysokich lotów, a dzięki swojej niezwykle urzekającej nazwie, rzadko ściągał do siebie wysoko postawione szychy z Ministerstwa, co jak najbardziej odpowiadało Vincentowi, który na potrzeby krótkiego transportu, wabił się Domino. Gdy weszli do środka, przywitało ich kilku pijanych czarodziejów, drapiąc go za uchem i gwiżdżąc za Evelyn, a że jej ani trochę to nie przeszkadzało, już miała ochotę się do nich przysiąść, aby jak co wieczór, wypić z nimi kilka głębszych, jednak Domino szybko wybił jej ten pomysł z głowy, ciągnąc ją prosto na schody za barem, które prowadziły do pokoi wynajmowanych przez obecną partnerkę właściciela pubu. Vincent już od dłuższego czasu zajmował tam jeden z większych apartamentów i musiał przyznać, wyjątkowo podobało mu się to, jak się w nim urządził. Jednak najważniejsze w tym wszystkim było to, że żył w nim zupełnie sam i mógł mieć w poważaniu każdego, kto chciał coś od niego poza godzinami pracy, które swoją drogą i tak ustalał sobie sam.
         Niedługo później ponownie przybrał ludzką postać, wypalił dwa mugolskie papierosy, po czym przeczesał dłonią włosy, które po tylu godzinach były już w zupełnym nieładzie. Podwinął rękawy koszuli, po czym wrócił na dół, zasiadając przy jednym ze stolików blisko baru. Zajął się rozmową z kilkoma innymi czarodziejami, próbując zapomnieć o codziennych obowiązkach, gdy jego oczy natknęły się na drobną, złotowłosą postać siedzącą przy dębowym, już dość poobijanym blacie. Jeszcze przez chwilę poudawał, że słucha mężczyzny, który właśnie opowiadał mu z niezwykłym przejęciem o rodzinnej partyjce szachów czarodziejów, po czym machnął niedbale ręką, opuszczając to dość mało interesujące kółko wzajemnej adoracji.
         Podszedł do baru, zajmując miejsce niedaleko tajemniczej nieznajomej, której obecność przykuła jego uwagę kilka chwil wcześniej. Do tego pubu mało kiedy przychodziły tak młode, dość niepozorne panny. Łatwiej było tutaj o prukwy pokroju Evelyn, które na siłę wciskały w siebie odmładzające sera.
         Przywitał się z barmanem, wymieniając krótki uścisk dłoni, po czym zamówił kufel porządnego, ciemnego piwa. Odczekał chwilę, myśląc, że za chwilę do nieznajomej dosiądzie się jakiś mężczyzna, jednak gdy tak się nie stało, wstał z krzesła barowego, podchodząc nieco bliżej.
         — Przepraszam, można się dosiąść? — uśmiechnął się szarmancko, unosząc jedną brew do góry, licząc się z tym, że za chwilę może spotkać się z jakże siarczystą odmową. Delikatnie oparł się bokiem o blat, wciąż nie zajmując miejsca na krześle, czekając na pozwolenie. — Pani chyba nietutejsza, więc może skusiłaby się pani na najlepszą Ognistą Whisky w okolicy? — Dodał, spoglądając na barmana, który podrapał się po lekkim zaroście, skinął głową, po czym zabrał się za przygotowanie trunku.
         Co właściwie chciał osiągnąć Vincent? Tego on sam prawdopodobnie nie wiedział. Lubił spędzać czas z ludźmi, szczególnie takimi, których nie znał i prawdopodobnie miał nigdy więcej nie spotkać. Mógł pozwolić sobie na nic nie znaczącą rozmowę, przepełnioną głównie niezwykle zbędnymi informacjami, które następnego dnia miałyby wylecieć mu z głowy, a przynajmniej zaspokoiłby swoją codzienną potrzebę socjalizacji. Zbyt mocno przywykł do traktowania ludzi jako potencjalne źródło informacji, dlatego od czasu do czasu potrzebował całkowitej odskoczni. Ten pub nie był idealnym miejscem, dlatego na ogół zmieniał lokal, aczkolwiek tym razem, ktoś go zatrzymał. Kobieta wydawała się być całkiem interesująca, choć nieco niepozorna. Dlatego też, skoro miała to być tylko pogawędka po postawionym drinku, czemu miałby sobie na nią nie pozwolić?
         — Ach, przepraszam, gdzie moje maniery... Vincent — skłonił się lekko, wyciągając dłoń w stronę kobiety.
Powrót do góry Go down
Sempiterna

Sempiterna

Liczba postów : 49
Join date : 28/06/2017
Age : 24

Dark Times [HP, akcja, ♥] Empty
#11PisanieTemat: Re: Dark Times [HP, akcja, ♥]   Dark Times [HP, akcja, ♥] EmptyCzw Maj 21, 2020 8:06 pm

Sheyenne Morgan

      Angielskie piwo nie umywało się do amerykańskiego, które to wlewała w siebie litrami po każdej stresogennej nocce na oddziale urazów pozaklęciowych. Z tego co zdążyła zauważyć, Brytyjczycy gustowali raczej w ciężkich smakach, gdzie gorycz, zamiast czaić się gdzieś na końcu języka po wzięciu łyka, wyczuwalna była przy okazji każdej wypitej kropli. Nie mogła jednak powiedzieć, że to angielskie było wyłącznie obrzydliwe i niezdatne do spożycia, bo miało przecież jedną, ale przy tym ogromną zaletę – swoją zabójczą ilością procentów potrafiło przywrócić do czarodziejskiego świata trochę kolorów. A tych w Londynie brakowało, co Sheyenne zauważyła już w pierwszej sekundzie po wylądowaniu w Europie, gdy celnik z poszarzałą skórą lustrował jej idealnie podrobiony paszport.
      Zmęczone po podróży mięśnie stawały się podatne na sprawnie podawane przez barmana dawki etanolu i chmielu. Z uwagą śledziła jego monolog, raz po raz pokazując swoje skupienie sugestywnym przytaknięciem poprzedzonym pomrukiem. Konwersacja, zamiast być plątaniną dialogów, przypominała raczej długi barmański monolog o serwowanych w Anglii drinkach, o deficycie czerwonych win na rynku czy o wyższości piwa nad wódką. W normalnej sytuacji niespecjalnie by ją to zainteresowało, teraz jednak spijała każde słowo z ust pracownika pubu, mając skrytą nadzieję, że dowie się w końcu czegoś naprawdę ciekawego. Wystarczyłoby jedno nazwisko, jedna plotka o zaginięciu, która wydawała się przeraźliwie prawdziwa, żeby Sheyenne mogła wyjść usatysfakcjonowana z pubu i nie pojawić się w nim przez następne kilka tygodni. Oczekiwała cierpliwie momentu, w którym mogłaby zagrać idiotkę i nawiązać do niedawnych wydarzeń w związku z otwarciem granic, a gdy jej pytanie zatańczyło właśnie na koniuszku języka gotowe, żeby wybrzmieć w przestrzeni, potencjalnie przełomową część rozmowy przerwał nagle męski głos. Odwróciła się w kierunku jego źródła, a następnie zlustrowała rozczochrane we wszystkie strony włosy i idealnie wyprasowaną koszulę z delikatnego materiału. Kto, do cholery, przychodził tak elegancko ubrany do speluny pokroju Świńskiego Ogonka?
      — Wolne, proszę siadać — wysiliła się na najbardziej neutralny ton, na jaki było ją stać. Przybysz pokrzyżował zupełnie jej plany obkręcenia sobie barmana wokół palca, ale delikatne niezadowolenie zniknęło w momencie, gdy zaproponował szklankę ognistej whisky. — Aż tak bardzo widać, że nie jestem z Londynu? Czyżby mój ubiór nie wpasowywał się w panujące w mieście trendy? — odpowiedziała pytaniem na pytanie, poprawiając przy okazji nieznośny kosmyk jasnych włosów, który co chwila opadał jej na twarz. — Pan też, tak szczerze mówiąc, nie przypomina stałego bywalca. Ta koszula prezentuje się dość ciekawie na tle tego... — szukała odpowiedniego słowa, by nie urazić przygotowującego drinki barmana. — ...osobliwego miejsca.
      Whisky w dwóch szklankach z grubego szkła wylądowała niedługo przed nimi na obdartym blacie. Wydzielający się z niej zapach był na tyle intensywny, że co drugi czarodziej o słabszej głowie byłby w stanie upić się już samą wonią. Czarownica przewidziała jednak możliwość wystąpienia takiej sytuacji miesiące przed przyjazdem i zadbała o ewentualną ochronę, uzbrajając niektóre kieszonki skórzanego kufra przygotowanymi wcześniej samodzielnie eliksirami. Głównie były to uzdrowicielskie sera i dość trudno dostępna maść z dyptamu, ale nie zabrakło również kilku fiolek z antykacowymi właściwościami. Czuła w kościach, że dzisiejszego wieczora, ledwie kilka godzin po przyjeździe, będzie musiała zużyć jedną z przygotowanych na zaś porcji.
      — Sheyenne — odpowiedziała, podając mu swoją smukłą dłoń. Jej uwadze nie umknęły tatuaże na przedramionach, jednak nie miała wstydu patrzeć na nie dłużej niż przez kilka sekund, chwyciła więc szklankę i wypiła pierwszy łyk napoju, łudząc się, że drink kupiony za nieswoje pieniądze będzie lepiej smakować. Skrzywiła się jednak mimowolnie, czując to znajome palenie w gardle i uśmiechnęła lekko, wręcz minimalnie, patrząc mu w oczy. — Angielska whisky jest jeszcze mocniejsza niż amerykańska. Już teraz współczuję wszystkim z zagranicy, którzy zjadą się na Turniej Czarodziejski i zdecydują się ją wypróbować.
Powrót do góry Go down
http://bezczelna-kielbaska.blogspot.com
Terueru

Terueru

Liczba postów : 5
Join date : 03/05/2020
Age : 26
Skąd : Stąd

Dark Times [HP, akcja, ♥] Empty
#12PisanieTemat: Re: Dark Times [HP, akcja, ♥]   Dark Times [HP, akcja, ♥] EmptyPon Maj 25, 2020 6:13 pm

M a r c i a         E m m e r s o n

    W pewnym momencie do jej uszu dotarło nazwisko Kennedy'ego. Kojarzyła go ze słyszenia i widzenia jeszcze zanim dostała delegację do Wielkiej Brytanii, i momentami naprawdę nie miała pojęcia, jakim cudem to właśnie on został wysłany razem z nim. Jej dobra znajoma, z którą miała okazję chodzić razem do Ilvermorny, pracowała w biurze, którym przewodził Kennedy. Z ust Jasmine Reeve często wypływały słowa pod adresem szefa o negatywnym wydźwięku. Był bardzo żywiołowym mężczyzną, tego nie można było mu ująć, ale poza tym, że dużo gadał, to nie robił wiele więcej. Na jego reakcję zawsze się długo czekało, kwiecistymi przemowami i tanio szarmanckim zachowaniem obiecywał poprawę, zdawał się przelewać pozytywnego ducha motywacji. Marcia była przekonana, że gdyby to ona miała takiego szefa, już dawno złożyłaby wypowiedzenie, bo jej skrupulatna i punktualna osoba nie mogłaby znieść współpracy z takim rozmemłanym jak bajgiel po wpadnięciu do mleka przełożonym.
    Dlatego nie zdziwiła się na wypowiedź Sinclaira Wimbusha, któremu przyszło nawiązać bliskie działania razem z Georgem Kennedym. Było to też potwierdzeniem słów Jasmine Reeve. Kennedy był po prostu fatalny w pracach zespołowych. Marcia poczuła, że szczęście się do niej uśmiechnęło. Przewodniczący brytyjskiego Biura Bezpieczeństwa, Luca Simmons, był naprawdę konkretnym i rzeczowym człowiekiem. Zdarzało się, że był aż nazbyt oszczędny, bo odpowiadał krótko, półsłówkami, ale przy odpowiednim pociągnięciu za język, przekazywał resztę informacji, które ukrywał pod niemym wyzwaniem pod tytułem Domyśl się. W pierwszych dniach ich współpracy, często wybijał Marcię z tropu. Wtedy to jedna z podwładnych Simmonsa, która była świadkiem spotkania Emmerson z mężczyzną, na stronie powiedziała Amerykance, że mężczyzna ma po prostu taki nietypowy sposób bycia, a przy okazji sprawdza, czy MACUSA przysłała mu odpowiednio kompetentną osobę. To drobne wyjaśnienie rozjaśniło Marcii to i owo, dzięki czemu pojęła, w jaki sposób powinna się obchodzić ze swoim współpracownikiem, a z czasem nawet uznała, że jej to odpowiada. Sama nie lubiła zbędnego rozwlekania się nad sprawami, więc mogła stwierdzić, że faktycznie dobrze ich dobrali.
    Gdy Padmore oficjalnie zakończył zebranie, zamknęła teczkę z dokumentami, na których zanotowała dodatkowe uwagi na temat jej pracy i wzmiankę o przygotowaniu odpowiedniego raportu, po czym wstała i pokierowała się do wyjścia. Chciała przekazać reszcie swojej grupy o nowościach, a później zająć się sporządzaniem podziału zadań. Uważała, że zasłużyła na jeden wolny wieczór. Odkąd przyjechali, oddali się wirowi ciągłej pracy. Na początku musieli poznać Ministerstwo, brytyjskich opiekunów ich grup, zaraz też sporządzić pierwsze raporty, upewnić się, że cała delegacja dotarła na miejsce bez żadnych problemów, a potem zarzucono ich nowymi obowiązkami wiążącymi się ze zbliżającym się Turniejem. Dzisiejsze zebranie i rozdzielenie zadań między członkami jej grupy równoważyły się z tym, że nareszcie dostanie trochę luzu, spokoju, bo nie wszystko będzie zależeć tylko od niej.
    Jej rozmyślenia zostały przerwane przez pojawienie się Sinclaira Wimbusha. Obdarzyła go ciepłym spojrzeniem, zastanawiając się chwilę nad propozycją. Choć po części wiązała się z dodatkową pracą, była ona na tyle lekka i mało zobowiązująca, że w otoczce całego spotkania, nie miała prawie żadnej wagi.
    - Wydaje mi się, czy czytał mi pan w myślach? - Zażartowała, odwzajemniając uśmiech. - Przyznam, że podoba mi się pańska propozycja i nawet jeśli jej część delikatnie ingeruje w mój plan odpoczynku, nie powinien on zostać jakoś mocno zaburzony. Gdzie i o której mam się stawić?

K e i t h         L i r o f f

    Był bardzo rad, że jego nie-klientka zrozumiała jego dziwaczną wypowiedź i postanowiła pociągnąć dalej tę sztuczną konwersację. Przynajmniej jego szef nie mógł mu zarzucić, że nie próbował sprzedać jej jakiegokolwiek produktu, nawet jeśli z lataniem było jej kompletnie nie po drodze. Zgodnie z wyuczoną manierą, odprowadził młodą kobietę aż do wyjścia, gdzie ją pożegnał, a gdy tylko zniknęła za drzwiami, przestał się szczerzyć. Zdecydowanie o wiele lepiej czułby się, gdyby był teraz na boisku i trenował, a nie w tym sklepie, spędzając kolejny rok na usiłowaniu wciśnięcia czegokolwiek, każdej osobie, która zdecydowała się na przekroczenie progu sklepu. Z cichym westchnięciem i pod czujnym okiem pana Boora, wrócił na zaplecze, aby wreszcie rozpakować te cholerne rękawice.
    Z każdą kolejną godziną praca pochłaniała go coraz bardziej, a sklepik zaczął wypełniać się osobami, którzy faktycznie potrzebowali zaopatrzyć się w miotlarski sprzęt. Dwojąc się i trojąc, doradzał, odpowiadał na pytania, sprzedawał i pakował zamówienia, nie zapominając przy tym o odpowiednim uśmiechu. Na koniec dnia kasa była pełna złotych galeonów i srebrnych sykli, a całokształtowi dopinały brązowe knuty. Pan Boor mógł wydać z siebie tylko chrząknięcie oznajmiające zadowolenie i odprawić Keitha do domu.
    Wracając, zrobił niewielkie zakupy, które od razu pomniejszył, żeby zmieściły się w kieszeni jego kurtki. Mając pewność, że nie wypadną, deportował się z cichym trzaskiem. Pojawił się na przedmieściach magicznej części Bletchley. Raźnym krokiem przeszedł przez uliczki, kierując się na Websters Meadow, gdzie postawiony był dom jego rodu. Bariera chroniąca posiadłość rozpoznała jego sygnaturę magiczną, pozwalając mu przejść jakby jej nie było. Pokonał ganek i wszedł do domu. Chwilę po jego wejściu, zmaterializował się przed nim skrzat domowy, Edek, który odebrał od niego zakupy i odwiesił jego kurtkę na wieszak. Podziękował mu, kierując swoje kroki do łazienki, żeby umyć ręce. Wilgotną dłonią przejechał przez włosy, zmuszając je do podniesienia, po czym udał się do jadalni, w której przebywała już jego siostra. Powitał ją uśmiechem, zasiadając do stołu. Edek podał im kolację.
    - Jak twoja rozmowa o pracę? - Spytał Nancy, nakładając na talerz jedzenie. - Wzięli cię? - Nancy odgarnęła jasnobrązowe fale do tyłu i posłała mu spojrzenie pełne ekscytacji. Już wiedział, jaką dostanie odpowiedź.
    - Na razie na okres próbny - odpowiedziała, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. - Ale jestem dobrej myśli. Pokazałam madame Hawthorne moje projekty, była zachwycona. Już wkrótce czarodzieje będą nosić się w bardziej nowoczesnym stylu.

Powrót do góry Go down
Fleovie

Fleovie

Liczba postów : 36
Join date : 01/03/2020
Age : 24

Dark Times [HP, akcja, ♥] Empty
#13PisanieTemat: Re: Dark Times [HP, akcja, ♥]   Dark Times [HP, akcja, ♥] EmptyPon Maj 25, 2020 11:17 pm

V I N C E N T     H O D G E




     Nieco pewniejszy siebie, usiadł na wysokim krześle barowym. Pod jego nosem zagościł delikatny, może trochę zadziorny uśmiech, gdy nieznajoma zwróciła uwagę na jego koszulę. Subtelna uwaga, którą skierował w jej stronę, uderzyła w niego rykoszetem, choć niespecjalnie czuł się z tego powodu urażony bądź wyróżniony. Faktycznie, ubierał się dość dobrze jak na czarodzieja bywającego w tego typu miejscach. Na szczęście szemrane interesy, które prowadził, dawały mu wystarczające zyski, aby wyglądać jak w miarę porządny, aczkolwiek wychodzący poza ramy regulaminowego ubioru, urzędnik w Ministerstwie lub jakiejś dobrze prosperującej korporacji. Nawet jeśli większość jego szafy zajmowały koszule, eleganckie spodnie, marynarki oraz płaszcze czy golfy, często bywało, że miały na sobie niepożądane wzory lub ich krój nie wpasowywał się w typowo "firmowe" trendy. Ostatecznie jednak nie było mu to potrzebne, tak samo jaki i lepsze mieszkanie w miejscu, w którym ktoś mógłby go łatwo namierzyć. Zupełnie wystarczał mu fakt, że stać go było na porządne urządzenie tego, w którym żył już całkiem długo.
     — Cóż — kącik jego ust uniósł się ku górze, gdy skinął głową na bok. Oparł rękę o stary blat, zginając ją w łokciu. — Uznajmy, że mam nieco bardziej indywidualne poczucie stylu, niż przebywający tutaj goście — pochylił się nieco do przodu, a luźne kosmyki nieco podciętych z przodu włosów opadły mu na policzki, co ciekawe, z lewej strony powstał loczek, prawdopodobnie przez panującą w barze lekką wilgoć.
     W głowie próbował wymyślić odpowiedź na pytanie odnośnie stylu ubioru kobiety. Jako prawdziwy dżentelmen musiał poważnie podejść do sprawy, jednak był pewien, że ten ciemnozielony i dość cienki jak na tę pogodę płaszcz nie był tym elementem, który wyróżnił blondynkę z tłumu.
     — Powiedziałbym, że to raczej siedzenie w takim miejscu samotnie. Mało która kobieta decyduje się na taki krok w tym lokalu, sama pani widzi, jak to się kończy — tutaj położył sobie dłoń na klatce piersiowej, której górę odsłaniała koszula zapięta o jeden guzik za nisko. Robienie z siebie natręta może i nie było najlepszym pomysłem, jednak uznał, że nie będzie zdradzał swojego prawdziwego zdania na ten temat, bowiem tym, co przyciągnęło jego uwagę, był przede wszystkim młody wygląd i wyjątkowa naturalność, której raczej nie można się było spodziewać po kobietach tutaj przebywających. Wystarczyło spojrzeć na Evelyn, której melodyjny, wręcz wyćwiczony śmiech nawet w tym hałasie docierał do uszu Vincenta, choć ta znajdowała się na drugim końcu pubu. Wszędzie by go rozpoznał, szczególnie, że jeszcze kilka lat temu, jego "współpracowniczka" okazywała swoje rozbawienie, brzmiąc jak przedpotopowy samochód, który nie może odpalić.
     Sheyenne nie było częstym imieniem, mógłby rzec, że prawdopodobnie nie zna żadnej kobiety, która by się tak nazywała. Uniósł jej dłoń nieco do góry, skłonił się i ucałował jej wierzch, jak to przystało na mężczyznę z zasadami, a przecież takiego udawał. O ironio, robił to w jednej z najgorszych spelun w promieniu kilkuset metrów.
     Podążył śladem Sheyenne, chwytając w długie palce krystaliczną szklankę z ognistym trunkiem, po czym również wziął łyka. Skrzywił się lekko, ale gdy tylko jego towarzyszka podsumowała smak whisky, zaśmiał się dźwięcznie, odchylając głowę nieco do tyłu. Po chwili spojrzał na blondynkę nieco przymrużonymi oczami.
     — Jeśli chodzi o trunki, to nie mamy sobie równych — pokręcił głową, a w jego umyśle na chwilę zakotwiczyły ponure myśli związane z zamieszaniem panującym na terenie państwa przez ten cały Turniej. Prywatnie Vincent nie ukrywał, że całe to wielkie wydarzenie było mu zupełnie nie na rękę. Wiele spraw musiało się odsunąć, przemytnicy podnieśli ceny, a w dodatku do Londynu sprowadziło się zdecydowanie za dużo wszelakich urzędników. Czuł się jakby już miał na sobie kajdanki. — W takim razie strzelam, że jest pani z Ameryki, naszego kolonialnego dziecka — zmarszczył brwi, jakby udając, że poważnie się nad tym zastanawiał. — Rozpoznałem po akcencie — sprostował krótko, wzruszając ramionami, a następnie oparł się o blat, upijając kolejnego łyka whisky, która wciąż wywoływała na jego twarzy skrzywienie, ale już zdecydowanie mniejsze, niż to sprzed chwili. — Można zapytać, co panią sprowadza do ojczyzny Dandelion & Burdock? I co sprawiło, że ze wszystkich możliwych miejsc do skosztowania alkoholu, wybrała pani właśnie ten, droga Sheyenne? — Z nieco przesadzonym akcentem i sztywnością zdecydował się ciągnąć rozmowę dalej, aby móc jak najwięcej dowiedzieć się od swojej towarzyszki. Skoro i tak zakładał, że rankiem już nie będzie o niej pamiętał, chciał przynajmniej spędzić miło ten wieczór.
Powrót do góry Go down
Sempiterna

Sempiterna

Liczba postów : 49
Join date : 28/06/2017
Age : 24

Dark Times [HP, akcja, ♥] Empty
#14PisanieTemat: Re: Dark Times [HP, akcja, ♥]   Dark Times [HP, akcja, ♥] EmptyNie Cze 07, 2020 9:06 pm

Sheyenne Morgan

      Vincent szybko zripostował jej spostrzeżenie na temat eleganckiej koszuli, które w gruncie rzeczy nie było nawet docelowo złośliwe, raczej naszpikowane amerykańską nutą ciekawości i spowodowane wyssaną z mlekiem matki umiejętnością prowadzenia niezobowiązującego small talku. Choć wymieniła z nim dopiero kilka krótkich zdań, musiała przyznać się przed sobą w duchu, że jej chwilowy towarzysz różnił się od każdego miniętego na brukowanych ulicach londyńczyka. Niecałe dwanaście godzin od przybycia wystarczyło, żeby zdążyła zauważyć panującą w mieście atmosferę: regularne unikanie kontaktu wzrokowego i tę dziwną manierę cichego mówienia, jak gdyby każde wypowiedziane na głos słowo było groźne na tyle co formuła zaklęcia niewybaczalnego. Mężczyzna zdawał się wybijać poza schemat – był zbyt energiczny w porównaniu do spokojnych, wręcz mechanicznych ruchów pałętających się po centrum miasta tłumów, a przy tym zbyt wesoły na tle poszarzałych, wiecznie spiętych twarzy mieszkańców Londynu.
    — Wezmę to pod uwagę następnym razem, dzisiaj jestem w stanie znieść dodatkowe towarzystwo — powiedziała, a chwilę potem szczerze się roześmiała, zakrywając zęby dłonią, wyjątkowo nieopaloną jak na fakt, że w Stanach mieszkała praktycznie przy samym wybrzeżu. Aktorski gest Vincenta był tak zabawny, co nieoczekiwany. Sunęła wzrokiem to po dużej, wytatuowanej dłoni, to po jego zrelaksowanej twarzy.
      Nie zamierzała odkrywać się przed nim za szybko. W zasadzie w jej przyszłych planach na rozmowę nie dopuściła nawet możliwości pokazania jednej karty, a co dopiero całej talii. Odkąd przekroczyła granicę, mogła polegać tylko na sobie i swoim patologicznym zamiłowaniu do kłamstw, które uknuła kilka miesięcy przed wyjazdem, tworząc dobrze klejącą się historyjkę. Oparła się nonszalancko o kontuar na wzór Vincenta, zaczynając wyuczoną na pamięć opowieść:
     — Mój akcent to przekleństwo. Nawet gdy próbuję naśladować tutejszych, nie wychodzi mi to za każdym razem. Brzmię raczej, jakbym mówiła z kluskami w ustach — stwierdziła, uderzając palcami o chłodne szkło. — Ma pan rację, jestem ze Stanów, a do Anglii przyjechałam na turniej czarodziejski, mam pracować jako wspomagający personel medyczny. — Pierwsze kłamstwo przecięło powietrze. Nie została jeszcze nawet zaakceptowana jako wolontariusz przez brytyjskie ministerstwo, ale nie przeszkadzało jej to w naginaniu prawdy. W razie potrzeby była skłonna podrobić jeden czy drugi wymagany papier lub posłużyć się uwarzonym przez siebie eliksirem wielosokowym. — Może pan wierzyć lub nie, ale znalazłam się tutaj całkowitym przypadkiem. Mieszkam w pobliskim hotelu. — Półprawda wyleciała z jej ust bez mniejszego problemu. Pod Maczugą Goblina może i znajdowało się ulicę od Świńskiego Ogonka, ale nie siedziałaby w takim a nie innym miejscu, gdyby nie paląca chęć zdobycia jakichkolwiek informacji. A jak wiedziała, tak obskurne puby kryły w sobie więcej tajemnic niż drogie kafejki w centrum, tak dokładnie pilnowane przez propagandowe, brytyjskie ministerstwo.
     Upiła kolejny łyk whisky, tym razem wcale się nie krzywiąc. Ciężar i problemy dzisiejszej podróży malały wraz z poziomem alkoholu w szklance. Mimo to maska aktorki dalej trzymała się na jej zarumienionej twarzy, kiedy grała jedynie pierwszą lepszą, głupią turystkę. Spojrzała na Vincenta, starając ukryć się jakiekolwiek oznaki zainteresowania głębszego, niż to było wymagane i rzuciła, niby od niechcenia:
     — A ty, Vincent? Często tu bywasz? Też mieszkasz w pobliżu? — oszczędziła sobie bycia formalną i zdecydowała się w końcu na przejście na ty. — Może chcesz, jako tutejszy, poopowiadać mi trochę o mieście? Wiesz, czasem warto wiedzieć, gdzie można spotkać kogoś interesującego, a gdzie trzeba unikać ścian, które mają uszy...



Sinclair  Vince  Wimbush

      Marcia od razu przystała na zaproponowaną przez niego godzinę i miejsce, co tylko poprawiło mu humor, tak porządnie zepsuty podczas oficjalnego zebrania przez odzywki amerykańskiego partnera Kennedy'ego. Towarzystwo pięknej kobiety mogło wynagrodzić mu wszystkie zszargane rankiem nerwy, a już szczególnie, gdy była ona aż tak w jego typie. Zastanawiał się, co przyciągało go w Marci najbardziej: idealnie zaokrąglone ciało, przyjemny dla ucha głos czy uważne, inteligentne spojrzenie brązowych oczu, którym, prawdopodobnie nieświadomie, obdarzała często co głupszych członków grupy zadaniowej. Przed wejściem do jej hotelu pojawił się punktualnie o siedemnastej – nie za wcześnie, żeby nie wyjść na nadgorliwca, nie za późno, bo nie pozwalały mu na to dobre maniery. W jednej ręce ściskał swoją ulubioną skórzaną aktówkę ze wszystkimi zgłoszeniami na medycznych wolontariuszy z innych krajów, w drugiej obracał srebrny sygnet, którym bawił się akurat, gdy nie miał pod ręką papierosa. Tym razem zrezygnował jednak z jagodowej cygaretki, nie do końca wiedząc, jakie Marcia ma podejście do notorycznego trucia własnych płuc, a standardowy zapach perfum zamienił nowo odkrytym i równie drogim odpowiednikiem. Mandarynka, mięta i niknąca gdzieś między nimi drzewna woń tworzyły przyjemną dla nosa mieszankę i choć Sinclair był lżejszy o kilkadziesiąt galeonów, wcale nie żałował zakupu flakonika Magicznej Iskry.
     — Zupa krem z dyni czy krewetki na maśle? — zapytał na wstępie, stając obok niej na szarej, hotelowej kostce. — Zazwyczaj stawiam na niespodziankę, ale dziś dostosuję się do pani podniebienia. — Cokolwiek by wybrała, nie robiło mu to specjalnej różnicy. Z butelką sprowadzanego z Włoch wina wszystko smakowało automatycznie lepiej. Nawet wizja wspólnego przeglądania tony papierów wydawała się mu jakoś mniej cierpka.
     Na miejscu zostali przywitani przez starszego kelnera, który wskazał im wcześniej zarezerwowane miejsce. Lakierowany stół stał na uboczu i był otoczony parawanem w orientalne wzory, chroniąc ich sylwetki przed nazbyt ciekawskimi oczami (i uszami, w momencie w którym Sinclair opatulił ich poufne rozmowy niewerbalnym zaklęciem zakłócającym). Wimbush, zdjąwszy cienki płaszcz z jej ramion, odsunął następnie Amerykance krzesło, a gdy opadł w końcu na dębowe siedzenie, powiedział:
    — Zakopali mnie w papierach po uszy, więc naprawdę jestem wdzięczny, że zdecydowała mi się pani pomóc. Z tego co widzę, chcą zajechać nas jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem turnieju, ale nie powinienem się nawet dziwić. Paskudnie zależy im na tym, żeby wszystko było co najmniej perfekcyjnie przygotowane. — Kartkował menu w tę i z powrotem, chociaż znał na pamięć każdą pozycję z karty dań. — Ciężko jest mi też wyselekcjonować amerykańskich kandydatów na turniejową pomoc medyczną, szczególnie przy braku wiedzy o niektórych amerykańskich ośrodkach lekarskich. — Jego aktówka otworzyła się nagle, a stos papierów został podzielony w powietrzu na dwie idealnie równe kupki. Jedna z leżących przy Marci serwetek zamieniła się w pawie pióro z ciemnogranatowym atramentem. — Pielęgniarka ze szpitala świętego Amisa czy ze świętego Grolla? Uzdrowiciel od urazów pozaklęciowych czy urazów magizoologicznych? Alchemik Ovendien czy Brzęczyszczy... — rzucał pytania w przestrzeń, by nagle zamilknąć, nie chcąc połamać sobie języka przy nazwisku polskiego pochodzenia. — Na Merlina, co to jest? Jestem niemal pewny, że wolę Ovendiena.
Powrót do góry Go down
http://bezczelna-kielbaska.blogspot.com
Terueru

Terueru

Liczba postów : 5
Join date : 03/05/2020
Age : 26
Skąd : Stąd

Dark Times [HP, akcja, ♥] Empty
#15PisanieTemat: Re: Dark Times [HP, akcja, ♥]   Dark Times [HP, akcja, ♥] EmptyPią Lip 17, 2020 9:36 pm

M a r c i a         E m m e r s o n

Musiała przyznać, że Sinclair po raz kolejny wywarł na niej dobre wrażenie. Nie była pewna, czy to z powodu jego posady, czy z bycia Brytyjczykiem, ale w jej oczach prezentował się naprawdę pozytywnie i szarmancko. Była przyzwyczajona do dość luźnych, koleżeńskich relacji z pracownikami MACUSY, a ogólne wymieszanie kulturowe, którego można było doświadczyć na każdym możliwym kroku, sprawiało, że wszyscy byli z reguły otwarci i bezpośredni. Było to nawet przyjemne, jednak Marcia czuła, że z takimi kumplami nie da rady wejść na poważniejszą relację, a na pewno nie być w niej traktowanym tak, jakby się tego spodziewała. Od Sinclaira też biła uprzejmość, ale na innym poziomie. Takim bardziej wyrafinowanym. Jego słowa nie ociekały miodem, lecz były zawsze trafione i odpowiednio dobrane do sytuacji. Niezależnie od tego, czy kogoś pouczał, ganił, chwalił, czy też ironizował, dobry obserwator był w stanie dostrzec różnicę, bo w jego zachowaniu nie dostrzegało się fałszywości.
Z zadowoleniem przyjęła fakt, że Wimbush pofatyguje się po nią do hotelu. Do tej pory zorientowała się jedynie w okolicy jej aktualnego miejsca zamieszkania i pracy, wolała nie ryzykować kluczeniem po ulicach, tylko przeznaczyć cały wolny czas na odrobinę relaksu. Nie lubiła pytać obcych o drogę, a nawet w ogóle nie lubiła zaczepiać ludzi i im przeszkadzać, więc tym bardziej była rada, że nie będzie musiała się trudzić dotarciem w odpowiednie miejsce.
Wizja późnej kolacji z taką interesującą osobistością zapowiadała się ciekawym przeżyciem, nawet jeśli będzie oscylować wokół ich wspólnej pracy. Miło było jednak wiedzieć, że w tym całym międzynarodowym szaleństwie, można znaleźć osoby, którym zależy na czymś więcej niż na samym wykonaniu zadania, zgarnięcia okrągłej sumy galeonów i objęcia nowej, ciepłej posadki. Choć przed wyjazdem w ogóle nie zakładała opcji, że trafi na kogoś o podejściu znacznie przewyższającym jej początkowe oczekiwania, znalezienie się w takiej sytuacji zupełnie jej nie przeszkadzało. Jej garderoba była gotowa na każdą możliwość. Sam fakt, że posiadała styl bardziej elegancki niż codzienny czy luźny, bardzo pomagał. Nie miała trudności, żeby przygotować się na wieczór.
Z wybiciem siedemnastej, pokonała ostatni stopień schodów i znalazła się w hotelowym holu, idealnie trafiając na pojawienie się towarzysza tego przedsięwzięcia. Z delikatnym uśmiechem czającym się w kącikach, ruszyła w jego stronę, a śliski materiał cienkiego, beżowego płaszcza, który zdecydowała się na siebie narzucić, nie ufając zbytnio londyńskiej pogodzie przy zachodzącym słońcu, cicho zaszeleścił w takt jej kroków.
- W takim razie ja zdecyduję się na krem z dyni, ale jeśli pański apetyt kieruje się w kierunku krewetek, proszę się nie krępować - odparła, wybierając mniej inwazyjne danie. Krewetki bywały skoczne i lubiły brudzić, a ona nie miała zamiaru skończyć z plamą na koronkowej sukience. Gdy znaleźli się w restauracji, z trudem skryła swój podziw. Miejsce wyglądało na takie, w którym stolik trzeba rezerwować z dużym wyprzedzeniem, więc przez myśl jej przemknęło, że Sinclair musiał nieźle się wypłacić, żeby umożliwić im to spotkanie. Pozwoliła mężczyźnie zdjąć swój płaszcz, po czym zajęła miejsce na odsuniętym krześle. Wimbush od razu przeszedł do rzeczy, więc i Marcia weszła w swój ulubiony tryb, tryb obserwatorki. Z czystą życzliwością wypisaną na twarzy wsłuchiwała się w monolog towarzysza, odnotowując jego nerwowe tiki i frustrację spowodowaną, zapewne, drogim kolegą Georgem Kennedym.
- Ach, dobrze słyszeć, że dysponujemy podobnymi listami pracowników - odezwała się, gdy Sinclair zamilkł, usiłując rozczytać jedno z nazwisk. - Nie będę ukrywać, że znam z osobna każdą osobę, ale jeśli ma pan choć niewielką wiedzę na temat tego, jak mniej więcej będą wyglądać zadania lub chociaż co ma zostać w nich użyte, łatwiej będzie nam wyeliminować osoby niepotrzebne. Dobrze będzie wytypować tych, którzy poza swoją główną kwalifikacją, posiadają też dodatkowe umiejętności, dzięki którym będą w stanie udzielić pomocy w przeróżnych wypadkach.
Chwyciła za swoje menu, żeby poznać pozostałe pozycje, poza kremem z dyni i krewetkami w maśle. Jej oczy delikatnie zabłysły, gdy zobaczyła w deserach słynny tajski ryż kokosowy z mango. Była gotowa poświęcić dyniowy krem na rzecz kilku porcji deseru. Jednak nie był to odpowiedni czas na takie wybory, dlatego skupiła całą swoją uwagę na rubryczce z przystawkami.
Powrót do góry Go down
Fleovie

Fleovie

Liczba postów : 36
Join date : 01/03/2020
Age : 24

Dark Times [HP, akcja, ♥] Empty
#16PisanieTemat: nauczcie mnie pisać znowu pls   Dark Times [HP, akcja, ♥] EmptySob Sie 08, 2020 4:56 pm

V I N C E N T     H O D G E


    Prowadzenie krótkich i niezobowiązujących rozmów zdawało się być czymś niezwykle atrakcyjnym w świecie, w którym wszyscy zważali na każde wypowiedziane przez siebie słowo. Vincent szczególnie wiedział, ile mógł kosztować błąd, a licho nie śpi.
    On — kontrowersyjny elegancik, zabawiał właśnie zdecydowanie odbiegającą od tutejszych standardów pannę, choć wiedział, że powinien być czujny nawet po pracy. Na szczęście miał już wyrobiony nawyk bycia uważnym, głównie ze względu na to, że on sam wciąż był nikim więcej, jak zwykłym zbiegiem, przecież nie ukrywał się tylko dlatego, że maczał palce w szemranych interesach. Tak naprawdę nigdy nie mógł mieć stuprocentowej pewności, że osoba, z którą rozmawiał, nie próbowała go w jakiś sposób podejść. W świecie zdominowanym przez takie a nie inne idee, nawet najbardziej przykładni obywatele nie mogli czuć się spokojnie. Sam młody Hodge, udając przeciętnego londyńczyka, pod osłoną nocy żerował na nieszczęściu innych. Nie, żeby jego serce nie miało czystych intencji, czasem zdarzało mu się być miłosiernym. Jednak lata spędzone w Durmstrangu i idde wyznawane przez jego rodzinę sprawiły, że Vincent już dawno nauczył się, że nie ma nic za darmo. Tak czy siak, jego postawa nie czyniła z niego wzorowego mieszkańca tego miasta, dlatego tym bardziej musiał mieć się na baczności. Jednak cóż on mógł poradzić, gdy cała jego uwaga skupiała się na młodej Amerykance o delikatnych lokach.
    Zaśmiał się melodyjnie swoim lekko zachrypniętym od unoszącego się w powietrzu dymu głosem, po czym pokręcił głową na boki, błądząc palcem wzdłuż wzorów na szklance.
    — To proszę go nie naśladować, jeszcze ktoś pomyśli, że próbuje się pani ukryć — nachylił się nieco do przodu, jakby chciał zdradzić Sheyenne jakiś sekret, jednak chwilę później ponownie się wyprostował, mocząc wargi w trunku. — Tutaj nigdy nic nie wiadomo.
    Słuchał uważnie, jednak samo wspomnienie o Turnieju przyprawiało go o zaciśniętą gulę w gardle. Nie był w stanie nawet oszacować, ile problemów przyniosła mu nagła zmiana polityki zagranicznej Ministerstwa. Nawet jeśli odcięty od świata kraj miał ponownie otworzyć swoje wrota na świat i przestać być tą biedną, niezależną wyspą trzymającą swoich mieszkańców na łańcuchach, to ostatecznie masa czarodziejów nie zdawała sobie sprawy, że kontrole wcale nie zostały zmniejszone. Teraz wszystkim przyglądano się coraz to uważniej, bo każdy mógłby mieć jakiś interes do otwartych granic. Dlatego nie dość, że trzeba było obserwować Brytyjczyków, to w dodatku i przybyszy, a każda kolejna para oczu zwrócona w stronę zwykłych mieszkańców, to nic innego, jak ogromna przeszkoda, której z trudem trzeba się będzie pozbyć lub jakoś wyminąć. Interesy przez niego prowadzone i tak podchodziły pod operacje zwykle wykonywane przez podziemie, jednak różnica była zasadnicza — Vincent był szybki i nie wahał się zrobić czegoś, co naginało zasady panujące w Ministerstwie i podziemiu jednocześnie, co okazało się być małą żyłką złota, bowiem to właśnie głównie takich klientów posiadał. Działał niezależnie od buntujących się czarodziejów, a od rządu trzymał się jak najdalej. Jednak musiał przyznać, że niezwykle satysfakcjonujące było dla niego załatwianie spraw na polecenie kogoś wysoko postawionego, który za dnia rozstawiał wszystkich po kątach, a na sam dźwięk jego imienia urzędnikom jeżyły się włosy na karku, a nocą błagał go o pomoc w swoich skorumpowanych interesach.
    — To dość niespotykane, żeby amerykański rząd zgodził się umieścić swoich wysłanników w tego typu dzielnicach, nie jest to raczej przyjemna okolica — zmarszczył brwi, po czym podrapał się kciukiem po podbródku, jakby się zastanawiał. Co prawda Vincent nie miał za dużo do powiedzenia na ten temat, a nawet jeśli, to musiał udawać, że właściwie nie miał o tym pojęcia. Mimo to miał wrażenie, że Ministerstwo wolało trzymać takich ludzi blisko, umieszczając ich w hotelach nieopodal swoich siedzib, podczas gdy przed nim siedział dość poważny wyjątek od reguły. Chyba że nie każdy personel miał takie przywileje?
    Przyjrzał się jej bladej, wręcz porcelanowej buzi przyozdobionej lekkimi rumieńcami, próbując na szybko wymyślić odpowiedź, która mogłaby ją zadowolić. Zawsze w takich sytuacjach naginał prawdę, ale w jakim stopniu, to już zależało od tego, z kim mu się wydawało, że rozmawiał. Szybkim ruchem poprawił koszulę, po czym ponownie skierował swój wzrok na jeden z obrazów niedbale zawieszonych na ścianie za barem.
    — Można powiedzieć, że z przyczyn czysto zawodowych, równie często można mnie spotkać w każdym zakątku Londynu — oparł się ręką o własne udo, aby móc obrócić się bardziej w stronę Sheyenne. Goście pubu zaczynali robić się coraz to głośniejsi. Po chwili na jego twarzy pojawił się lekki, szyderczy uśmiech — Zdecydowanie bardziej wolę opowiadać o miejscach w trakcie wycieczek krajoznawczych, jednak liczę, że moje słowa wystarczą — skrócił Sheyenne listę kilku jego ulubionych miejsc, zaczynając od tych najdroższych, kończąc na spelunach podobnych do tej, w której właśnie siedzieli, pamiętał jednak, aby lokalizacje, które wymieniał, nie należały do takich, w których często przebywał, bo to mogłoby być jak strzał w kolano.
    — Droga Sheyenne, wszystko zależy od tego, kto jest twoim zdaniem interesujący, a co ważniejsze — przerwał sobie, dopijając whisky do końca. — Czego te ciekawskie ściany mają nie usłyszeć — posłał jej charyzmatyczny uśmiech, schodząc nieco z tonu, przez co mówił znacznie ciszej.
    Ludzie, z którymi rozmawiał, często mieli w zwyczaju robić podchody, a on najczęściej udawał wtedy pseudo-specjalistę. Tym razem plan miał być podobny. Gdyby powiedziała wprost, kogo konkretnie szukała, Vince odesłałby ją na drugi koniec Londynu, gdzie albo trafiłaby na jednego z jego informatorów, albo na kogoś z konkurencji. Mało kiedy ryzykował, biorąc się za interesy w miejscach publicznych, dlatego też uczciwie odsyłał potencjalnego klienta dalej, aby przypadkiem nie wpaść w niepotrzebne bagno.
    — Szukasz speca od eliksirów miłosnych, czy może bardziej marzy ci się tańszy bilet w pierwszym rzędzie na koncert Celestyny Warbeck? Wiesz, rozstrzał jest duży — wzruszył ramionami, po czym przeczesał włosy dłonią. — W tej dzielnicy Londynu prędzej ukradną ci portfel, niż znajdziesz coś sensownego. Czegokolwiek byś nie szukała, proponuję zacząć eksplorację od północnych dzielnic, jest tam znacznie prościej o — zawahał się na chwilę, szukając odpowiedniego słowa — rzetelną pomoc — uśmiechnął się nie do końca szczerze, w pełni świadomie kierując kobietę tam, gdzie jego zasięgi niekoniecznie docierały.
Powrót do góry Go down
Sempiterna

Sempiterna

Liczba postów : 49
Join date : 28/06/2017
Age : 24

Dark Times [HP, akcja, ♥] Empty
#17PisanieTemat: Re: Dark Times [HP, akcja, ♥]   Dark Times [HP, akcja, ♥] EmptyWto Wrz 01, 2020 12:44 am

Sheyenne Morgan

       Zawsze mówiła otwarcie, że nie przepada za towarzystwem ludzi głupich — jednak przyjazd do Europy i sprzyjające mu wszystkie okoliczności zmieniły postawę Sheyenne szybciej, niż się tego spodziewała, bo już w ciągu niepełnej doby i pierwszej, dłuższej rozmowy z lokalnym mieszkańcem. I choć ziarno niepewności tłukło się o ściany jej płuc od momentu podjęcia decyzji o kilkuetapowej podróży do Londynu, nie miało okazji wykiełkować, oszczędzając oskrzelom walkę z paskudnie szybko rosnącym drzewem wątpliwości. Do czasu. Zmarszczone brwi i pytający ton Vincenta były sygnałami ostrzegawczymi, flarą, która nakazała jej być jeszcze ostrożniejszą i bardziej powściągliwą. Czy to możliwe, że wyczuł kłamstwo na kilometr, gdy jak gdyby nigdy nic przytoczyła nazwę podrzędnego, londyńskiego hotelu? Czy była aż tak przewidywalna, żeby jeden zbyt ciekawski mieszkaniec widział, że kręci, nie znając nawet ułamka jej historii?
      Zestresowała się, ale zamiast nerwowego śmiechu postawiła na soczysty łyk ze stojącej przed nią szklanki. Ciśnienie w żyłach skoczyło gwałtownie, mimo tego nie była pewna, czy konkretnie przez rozmowę, czy raczej przez obecną już ilość procentów buzujących w jej mieszanej krwi. Vincent, jak na zwykłego mieszkańca, wiedział, gdzie ugryźć, żeby dostać najbardziej soczysty kawałek informacji, co tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że musi mieć się na baczności. Był zbyt inteligenty na to, żeby nie umieć dodać do siebie kilku przytoczonych w czasie konwersacji faktów — w przeciwieństwie do barmana, człowieka powiem-ci-wszystko, jeśli tylko zapytasz, nie-zapytam-o-nic, bo skupiam się na przecieraniu tysięcznego już kieliszka na wino (szmatką tak czystą, jak podłoga w Świńskim Ogonku — wcale).
      — Szczerze? Nie mam pojęcia, dlaczego umieścili mnie tutaj, a nie gdzie indziej, ale nie podlegam bezpośrednio pod Ministerstwo, tylko pod Szpital Międzyczarodziejski, więc to może być główny powód. Pewnie wiesz, jak to wygląda, o ile tutaj jest podobnie... — Rozegrała to, według niej, nadzwyczajnie dobrze. — Ludzie z Ministerstwa najczęściej dostają dotacje, najlepsze zakwaterowanie, najwięcej kasy. Personel medyczny to druga kategoria.
      Podziękowała za odpowiedź; wymijającą, ale dającą jakikolwiek punkt zaczepienia. Na przyszłej liście miejsc do sprawdzenia znalazły się kolejne puby o nazwach przesadnie zabawnych, co dziwiło, szczególnie przez przysłowiowe różdżki w czterech literach londyńczyków i ich notoryczne ciągotki do skrajnie przerysowanych i wyrachowanych zachowań. Ogrze Charknięcie zajęło pierwsze miejsce, wygrywając o włos z Fałszującą syrenką.
      — Wyglądam na taką, która słucha Celestyny Warbeck? Nie wiem, czy uznać to za komplement, czy może przytyk, że zachowuję się staroświecko. — Zaśmiała się pod nosem, ale nie odniosła się do pierwszej przytoczonej przez Vincenta propozycji. Zbyt często stykała się z eliksirami miłosnymi na oddziale szpitalnym, żeby być na tyle zdesperowaną, by prosić pierwszego lepszego alchemika o pomoc w jego uwarzeniu. — Szukam osoby. Albo nazwiska — zaczęła, dodając od razu, gdy zobaczyła zaskoczenie malujące się na jego twarzy. — Przyjechałam tu pracować, ale łudzę się, że znajdę czas na odnalezienie dawnego znajomego. Wyemigrował tu ze Stanów, ale przez problemy z angielską komunikacją czarodziejską kontakt był niemożliwy. Aż do teraz, do otwarcia granic — mówiła, dobierając słowa tak, żeby nie złamać tabu związanego z wojną czarodziejską, tematem tak delikatnym, że omijanym szerokim łukiem nawet w zaciszu prywatnych domów. — Jeśli wiesz, co można z takim fantem zrobić, byłabym wdzięczna za informację.




Sinclair  Vince  Wimbush

       Uśmiechnął się rozbrajająco, słysząc jej delikatną sugestię. Była stosunkowo trafna, ale zbyt prosta w zestawieniu z angielską biurokracją, gdzie przepływ informacji zmniejszał się wraz z rosnącą liczbą papierów do przeglądnięcia. Możliwe, że Marcia nie była jeszcze przyzwyczajona do zasad panujących w Brytyjskim Ministerstwie Magii, ale wbrew pozorom dało się je opisać jednym, krótkim zdaniem: Nie wiesz, nie pytasz, pracujesz.
      Nawet jako zastępca dyrektora jednego z departamentów nie miał dostępu do niektórych informacji, co wydawało się śmieszne, biorąc pod uwagę fakt, że był jednym z nielicznych nadzorujących personel medycznych podczas Światowego Turnieju Czarodziejskiego. Co śmieszniejsze, prawie żaden ze współpracowników z jego oddziału nie miał nawet oficjalnego, czarodziejsko-medycznego wykształcenia. W tej sytuacji nie mógł zrobić za wiele, bo jedyne, co pozostało, to wyłącznie bycie szczerym i wprowadzenie ministerialnej partnerki w świat wciąż mocno kulejącej angielskiej biurokracji.
      — Chciałbym mieć takie informacje, ale tu, w Londynie, byłoby to zdecydowanie za proste. — Wzruszył ramionami, tłumacząc skrótowo jego pozycję przy organizacji największego od lat magicznego wydarzenia. — Posada zastępcy dyrektora Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów daje mi tyle, co nic. Do zadań została powołana specjalna grupa czarodziejów, a jedynym departamentem, który z nimi współpracuje, jest Departament Przestrzegania Praw Czarodziejów. Starają się ze wszystkich sił, żeby nie złamać żadnej zasady podczas turnieju, ale kwestia nakreślenia nam choćby jednego zadania jest niemożliwa, nie wiem nawet, czy warto byłoby zgłaszać się po to z oficjalnym pismem. — Nawet nie raczyliby go otworzyć — przeszło mu przez głowę, ale nie dodawał tego na głos. — Swoją drogą taka możliwość zaistniałaby, gdybym został w końcu mianowany sekretarzem Departamentu Przestrzegania Praw, ale póki co mogę o tym pomarzyć. A przynajmniej do czasu zakończenia turniejowej szopki, głównego konia napędowego w karierze każdego angielskiego czarodzieja. O tyle dobrze, że ze wszystkich konkurentów jestem przynajmniej najlepiej ubranym kandydatem. — Zaśmiał się, kończąc temat przyszłych perspektyw zawodowych. — Przepraszam, odbiegłem od tematu. Zacznijmy je porządkować. — Kartki, niewzruszone rozgrywającą się wokół rozmową, leżały nietknięte na stole.
      Papierkowa robota była zbyt obszerna, żeby byli w stanie przeglądnąć każde zgłoszenie w ciągu jednego wyjścia, a niedługa przerwa spowodowana podaniem idealnie doprawionej zupy tylko wytrąciła ich z ustalonego rytmu pracy. Sinclair odczarował zamienioną wcześniej w pawie pióro serwetkę, gdy jeden wyznaczony przez niego stos papierów został sumiennie przeglądnięty. Odrzucili zaledwie parę kandydatów — półolbrzyma z Kolorado, który oprócz wzrostu nie miał niczego do zaoferowania czy czarownicę z Kansas pozbawioną kwalifikacji uzdrowicielskich po nieprzyjemnym wypadku lekarskim w 1997 roku.
      — Nie jesteśmy jeszcze nawet na półmetku — westchnął, drapiąc się po falowanej grzywce. — Czy jest pani wolna w czwartek? Zajęlibyśmy się kolejnymi zgłoszeniami, a przy okazji zabrałbym panią, tak dla odmiany, do jednej z lepszych, azjatyckich restauracji. Zapewniam, że jedzenie będzie smaczniejsze, niż w zwykłym hotelowym bufecie.
Powrót do góry Go down
http://bezczelna-kielbaska.blogspot.com
Sponsored content




Dark Times [HP, akcja, ♥] Empty
#18PisanieTemat: Re: Dark Times [HP, akcja, ♥]   Dark Times [HP, akcja, ♥] Empty

Powrót do góry Go down
 
Dark Times [HP, akcja, ♥]
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Straight outta Bronx [boyxboy; dark-skinned beauties; 2os.; bn]
» Others [sci-fi, akcja]
» Through The Waves (hetero, wikingowie, akcja, +18)
» Bloodstained [fantasy, romans, akcja]
» Beautiful Minds [ bn, dramat, akcja ]

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Escriptors :: Opowiadania grupowe :: Wieloosobowe-
Skocz do: