Escriptors
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
Indeks  FAQFAQ  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat]

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3
AutorWiadomość
Sempiterna

Sempiterna

Liczba postów : 49
Join date : 28/06/2017
Age : 24

Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat] - Page 3 Empty
#51PisanieTemat: szczęśliwej trzeciej strony   Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat] - Page 3 EmptyWto Sie 11, 2020 9:49 pm

O Z Z I E     D A V I E S

      Mógł powiedzieć o sobie dużo; że dobrze wyglądał w czerwonym, że na pewno nie był najlepszym pływakiem, jakiego widział świat, a przede wszystkim to, że nawet gdy miał plan, rzadko kiedy potrafił się go trzymać. Zamiast odbębniać skrupulatnie punkty z listy rzeczy do zrobienia czy wzorować się na Michaelu i jego perfekcjonizmie, wolał zostawić wszystko na ostatnią chwilę, udając, że ma sytuację pod kontrolą. Dlatego dziwił się, że ze wszystkich możliwych ludzi, których Ava miała do wyboru, to on ostatnimi czasy był jej lewą ręką przy organizacji kolejnej już imprezy. Wyłącznie lewą, bo na status prawej musiał sobie zasłużyć – na co się jeszcze nie zapowiadało, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że Ozzie już podczas otwierania pierwszej butelki szampana wylał na kuchenny blat połowę słodkiej, lepiącej się zawartości.
      – Nie piłem tego ruskacza wieki. Ciekawe, czy nadal jest tak samo dobry – zaczął, odkładając szklane pojemniki na białą podłogę, dziwnie czystą jak na liczbę przechodzących po niej tamtej nocy osób. – Niby tylko dwa funty, a ma więcej procentów niż wino Skyli. Ej, naprawdę musiałaś wziąć się akurat teraz za dokrajanie pomidorów z mozarellą? – rzucił w przestrzeń, ale nie dostał odpowiedzi. Dziewczyna szarpała zawzięcie czerwoną skórkę, która nie chciała specjalnie współpracować z tępym kuchennym nożem. – Ava? – rzucił ponaglająco, dogłębnie dotknięty zignorowaniem jego pytania.
      – Co tam? – odpowiedziała w końcu, unosząc głowę znad plastikowej deski do krojenia.
    – Pytałem, czy naprawdę uważasz, że krojenie jedzenia dwadzieścia minut przed północą to dobry pomysł. Pół imprezy bujasz w obłokach, stało się coś? – Podrapał się po głowie, doszczętnie niszcząc ułożone kosmyki, które spryskał przed wyjściem solidną porcją lakieru. Mimo zużycia ćwierci butelki jego włosy wróciły do naturalnej formy, tej rozczochranej, napuszonej i żyjącej własnym życiem. John Smith niknął gdzieś w trakcie imprezy, ustępując na nowo miejsca Ozziemu Daviesowi, który zdecydował się stanąć obok Avy i zlustrować najpierw poharatanego pomidora, potem jej przysłoniętą brązowymi pasmami twarz. – Rhys zapomniał o waszej rocznicy? Czy po prostu się pokłóciliście?



M O L L Y     D A V I E S

     Nie mogła powiedzieć, że bawiła się źle, ale impreza sylwestrowa bez alkoholu mocniejszego niż 10% (z którego zrezygnowała po urodzinach Luny, troszcząc się tym samym o żołądek i głowę zdecydowanie zbyt często miewającą kaca) nie była na tyle szalona, na ile się spodziewała. Zmęczona tańcem, szczebiotaniem Skyli i padającymi, niby mimochodem, jednymi czy drugimi pytaniami o Collina, zdecydowała ulotnić się jeszcze przed północą. Mały balkon na pierwszym piętrze okazał się być miejscem idealnym do durnego gapienia się w podwórko w samotności czy do popalania cienkich papierosów, które kupiła przed wyjściem. Zanim zdążyła przyłożyć biały filtr do pomalowanych na wściekłą czerwień ust i zagapić się na ćmy latające wokół przydrożnej lampy, przerwało jej skrzypnięcie balkonowych drzwi. Michael stanął jak gdyby nigdy nic obok, przypominając sobie w końcu o dobrych manierach i proponując przyjacielskiego dymka.
     – Nie, dzięki. Wyjątkowo kupiłam własne – odpowiedziała tylko, podpalając tytoń pożyczoną z pokoju Luny zapalniczką. Czuła, jak nikotyna rozlewa się po jej ciele, a nogi ubrane w cienkie rajstopy drżą pod wpływem styczniowego mrozu.
      Chwilę zastanawiała się, jak przerwać panującą znowu ciszę, ale każde pytanie, które wpadło jej do głowy, brzmiało co najmniej głupio. Jak tam w pracy? – jasne, mogła zaryzykować takim banałem, ale nie widziała w tym żadnego sensu. Odpowiedź Michaela byłaby oczywista; pewnie jak zawsze harował jak wół i łączył nocne dyżury z zajęciami na uniwersytecie, zapijając zmęczenie hektolitrami kawy. Standardowo czarnej z jedną łyżeczką cukru trzcinowego.
      – Jak tam na studiach? – Michael Trembley, w przeciwieństwie do Molly Davies, nie miał nic przeciwko banałom. Jedne z pierwszych słów, które mogli wymienić po dwóch miesiąca nierozmawiania, musiały dotyczyć tej przeklętej farmacji.
      – Daję radę. Zdaję wszystko, nawet całkiem nieźle – zaczęła, lewą ręką otulając się mocniej kożuchem. – Najgorzej idzie mi z genetyką, bo profesor, na którego trafiliśmy, ma naprawdę nierówno pod sufitem. Johnson, mówi ci to coś? Może miałeś z nim ćwiczenia? – Wypuściła kłąb szarego dymu i spojrzała w końcu w jego kierunku, odrywając wzrok od szwankującego światła na ulicy. Z całych sił starała się powstrzymać uśmiech, widząc go w tak osobliwej sylwestrowej kreacji. – A co u ciebie? Twoja krew nadal składa się głównie z kofeiny, czy masz w końcu czas, żeby porządnie się wyspać?
Powrót do góry Go down
http://bezczelna-kielbaska.blogspot.com
Fleovie

Fleovie

Liczba postów : 36
Join date : 01/03/2020
Age : 24

Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat] - Page 3 Empty
#52PisanieTemat: michał bierz się do roboty   Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat] - Page 3 EmptyPią Sie 14, 2020 5:08 pm

A V A     M A N O N     W A L S H

          Przez dłuższą chwilę pastwiła się nad pomidorami, jakby licząc, że magicznie staną się Rhysem, a ostrze noża przestanie być tępe. Zrozumiała też, że ciągłe proszenie Ozziego, aby coś zrobił, nie miało większego sensu, bo choć robił sporo bałaganu wokół siebie, na przykład przez to, jak zabierał się do otworzenia szampana, to mimo wszystko był całkiem spostrzegawczy. Zanim jednak do niej to dotarło, zdążyła zignorować kilka pytań, które blondyn skierował w jej stronę.
        Nie miała w zwyczaju ignorować ludzi z premedytacją, dlatego też śmiało można było stwierdzić, że złość na Rhysa zdecydowanie pochłaniała większość jej procesów uwagowych, przez co jej rozmówca mógł poczuć się urażony. Z czystym sercem przyznałaby, że głos Ozzie'go odbijał jej się w uszach tak, jakby mówił do kogoś innego. Ostatecznie jednak poczuła na sobie jego wzrok.
        Westchnęła z lekkim zrezygnowaniem, gdy usłyszała pytanie, będące tak naprawdę powtórzeniem wypowiedzi z wcześniej, jednak do niej zdołało ono dotrzeć dopiero za drugim razem, po czym odłożyła tępy nóż tuż obok deski do krojenia. Przez kilka sekund wpatrywała się w elegancko zdobiony blat kuchenny, po czym podniosła wzrok na Ozzie'go, którego wyraz twarzy mówił już sam za siebie. Pokręciła głową, a następnie wzruszyła ramionami.
        – Chyba powinnam przestać udawać, że nic się nie dzieje, bo wychodzi jeszcze gorzej – zwróciła uwagę samej sobie, chcąc może nieco rozluźnić atmosferę, bo o ile Ozzie, mimo dość dogłębnego zainteresowania sytuacją, zdawał się wciąż być bardzo spokojny i wyluzowany, o tyle Ava czuła napięcie sama z siebie. – Wiesz, jak to Rhys, jedno mówi, a drugie robi – odwróciła się, aby móc oprzeć się lędźwiami o kraniec blatu, a następnie skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. – Nie da się ukryć, że związek z nim to rollercoaster skrajnych emocji – uśmiechnęła się smutno, po czym pomyślała, że musiała wyglądać dość żałośnie, próbując wcisnąć w to choćby szczyptę humoru.
        Zawahała się, nie będąc pewną, czy wyciąganie brudów z jej związku było odpowiednim tematem, który powinna poruszać z Ozzie'm. Obaj się przyjaźnili, więc Ava zdecydowanie nie chciała obmawiać swojego chłopaka przy nim, a z drugiej strony miała świadomość tego, że tylko Davies jest z nim na tyle blisko, że dokładnie wiedział, jak interpretować zachowania Rhysa. Prawdopodobnie desperacko potrzebowała rady od kogoś, komu mogła zawierzyć, dlatego postanowiła dać Ozzie'mu zamoczyć język w słodko-gorzkim trunku zwanego Najbardziej dramatyzująca para roku, ale tak, aby nie poznał jego dokładnego składu, gdzie produktem zajmującym miejsce najwyżej w składzie była solidna dawka nieprzepracowanej traumy z dzieciństwa, którą w początkowych etapach związku zasłaniał się Rhys, przez co nauczył Avę, aby ta samoistnie usprawiedliwiała jego zachowanie przez to, że został skrzywdzony, gdy był jeszcze małym chłopcem. Walsh prawdopodobnie sama nie miała świadomości, że każde jego zachowanie tłumaczyła złym okresem dorastania.
        – Nie wiem, czy przy was też tak to wygląda, ale mam wrażenie, że robi się coraz bardziej niesłowny – zacisnęła dłonie na swoich ramionach, marszcząc lekko brwi. Starała się wyrazić swoje obawy w jak najbardziej okrojony sposób. Po chwili zagarnęła włosy za ucho, aby nie zasłaniały jej twarzy. – Jeśli tak było od zawsze, to może będąc w Paryżu nie zwracałam na to tak uwagi, nie dostrzegałam tego... Albo po prostu zaczął taki być już jak się przeniosłam tutaj? – Pytania zadawane po części Ozzie'mu, po części samej sobie, odbijały się od ścian perfekcyjnie urządzonej kuchni, podczas gdy wzrok Avy wreszcie przestał tępo wbijać się w podłogę, aby przenieść się prosto na twarz byłego kolegi z klasy.
        Liczyła, że Ozzie znał odpowiedzi na nurtujące ją pytania, choć tak naprawdę nie oczekiwała, że usłyszy z jego ust jakiekolwiek rozwiązanie. Może po prostu potrzebowała powiedzieć cokolwiek komukolwiek, skoro jej własny facet zdawał się usuwać z pamięci wszystko, co ostatnimi czasy do niego mówiła. Nie była pewna, czy Davies to dobry wybór, skoro od lat razem z Rhysem stanowili duet wręcz braterski, choć wielokrotnie już pokazywali, jak bardzo potrafili się ze sobą nie zgadzać. Ostatecznie jednak, jakimś dziwnym trafem, w ciągu ostatnich trzech miesięcy, to właśnie Ozzie kręcił się gdzieś w pobliżu Avy. Wybierali razem prezent dla Luny, po czym byli mózgami operacyjnymi podczas organizacji imprezy urodzinowej oraz w jej trakcie pełnili role koordynatorów, a teraz znów to właśnie oni pilnowali, aby nikomu nie zabrakło ruskiego szampana, gdy miała wybić północ.


M I C H A E L     T R E M B L E Y

        Gdy akurat nie zaciągał się papierosem, zaciskał szczęki z zimna. O ile temperatura może nie była aż tak tragiczna, to nieprzyjemnie lodowaty wiatr zdawał się wręcz szorować o jego policzki. Ogarniający go chłód rekompensował sobie widokiem, jaki miał okazję podziwiać z miejsca, w którym się znalazł. Dom Luny znajdował się na cichych przedmieściach, trzeba było poświęcić sporo czasu, aby dojechać tu z centrum, ale im dłużej Michael mieszkał sam, tym częściej dochodził do wniosku, że czasem warto było spędzić kilkadziesiąt minut dłużej w komunikacji miejskiej, aby móc choć przez chwilę napawać się spokojem i ciszą. Obecnie słychać było jedynie huk pochodzący z domu Luny, cała okolica zdawała się nie istnieć. Miasto, które dostrzegał w oddali, biło jasnym światłem.
        Zdziwiony uniósł brwi do góry, po czym schował paczkę do kieszeni.
        – Okej, tego się nie spodziewałem – uśmiechnął się pod nosem, po czym wypuścił smugę dymu prosto w ciemne niebo, patrząc w górę, jakby szukał gwiazd, które tej nocy nie chciały mu się ukazać.
        Na samo wspomnienie o Johnsonie przeszedł go lekki dreszcz, jednak twarz wciąż była pewna siebie, nie pamiętając, ile razy Michael sobie w nią przyłożył, aby nie zasnąć nad książkami, byleby zdać dobrze ćwiczenia u tego pogromcy marzeń i wolnego czasu.
        – Pamiętam go, wtedy jeszcze nie miał tytułu profesora i gnębił tylko na ćwiczeniach – wziął głębszy wdech. – Nie da się ukryć, że było ciężko.
        Pochylił się nieco nad barierką, opierając ciężar ciała na rękach, po czym przeczesał włosy delikatnym ruchem dłoni. Kącik jego ust uniósł się do góry, gdy usłyszał lekko uszczypliwe pytanie Molly. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że miała zupełną rację.
        – Wyśpię się w trumnie – spojrzał na jej bladą twarz, która w zestawieniu z krwistoczerwoną szminką zdawała się być wręcz porcelanowa. Wtedy też zorientował się, że zabrzmiał jak swój własny ojciec. – Chociaż wiesz, chyba będę musiał przerzucić się na coś mocniejszego – dodał, właściwie z lekką rezygnacją, po czym zaciągnął się po raz ostatni.
        Bycie wiecznie niewyspanym miało wiele minusów, jednak blondyn doskonale wiedział, że w życiu nic nie przychodzi za darmo, a przynajmniej nie jemu. Dzięki temu przyzwyczaił się, żeby korzystać z każdej możliwej okazji, jaką los podsuwa mu pod nos. Termin "dzień wolny" nigdy nie będzie przez niego definiowany jako nieustanne leżenie na kanapie i oglądanie zaległych odcinków serialu. Michael potrzebował być zajętym przez większość dnia, aby czuć, że w ogóle spełnia się w swojej roli. Bierny wypoczynek nie miał żadnego sensu.  
        Przez chwilę wracał myślami do rozmowy o Johnsonie. Michael, choć miał osobowość eleganckiego i egoistycznego dupka, wciąż był właścicielem dość miękkiego serca, dlatego, po krótkiej walce z pomysłem, którzy przyszedł mu do głowy, przegrał.
        – Jeśli chcesz, to mogę ci pomóc z tą genetyką czy w przygotowaniach do egzaminów – rzucił, spoglądając na Molly kątem oka, żeby po chwili wbić wzrok w mrugającą w oddali latarnię.
Powrót do góry Go down
Sempiterna

Sempiterna

Liczba postów : 49
Join date : 28/06/2017
Age : 24

Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat] - Page 3 Empty
#53PisanieTemat: no i elo, przyjemnie mi się pisało, kc nasze postacie   Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat] - Page 3 EmptyCzw Wrz 10, 2020 1:00 am

O Z Z I E     D A V I E S

       Chociaż nigdy nie miał żadnego pseudonimu – Oz było zdecydowanie zbyt proste w swoim brzmieniu, a nazwisko Davies manifestowało angielską pospolitość w każdej ze swoich sześciu liter – miał świadomość, że gdyby mógł czytać w myślach, dowiedziałby się, że zamiast zostać nazwanym przez innych Ozziem, tak po prostu, zostałby prędzej określony mianem tego kompletnie niepoważnego. Mógłby nawet skinąć głową w geście niemego zrozumienia, bo dźwigał na swoich barkach ciężar bycia swoistym towarzyskim komediantem odkąd pamiętał, ale jego wesoła natura zniknęła w momencie, gdy Ava zaczęła mówić o wszystkim, co leżało jej na sercu. I to całkowicie poważnie.
      Do rozmów na głębokie tematy ograniczał się w kilku przypadkach. Po pierwsze: gdy był sam na sam ze Skylą, zazwyczaj oboje zbyt zmęczeni na podjęcie jakiejkolwiek fizycznej aktywności, ale na tyle przytomni, by być w stanie poudawać intelektualistów rozmawiających o religii i polityce. Po drugie: gdy widział się z Michaelem i Rhysem, ale bez obecności wiecznie głośnego Mila czy Sema, zresztą równie niepoważnych jak Ozzie. Siedząc z nimi w trójkę, mógł liczyć na różnorodne intelektualne akrobacje, a przy okazji być w stanie ostudzić temperament wiem-wszystko-najlepiej Rhysa, gdy ten zaczynał kłócić się z wiem-lepiej-niż-najlepiej Michaelem. Ozzie nie spodziewał się jednak, że w sylwestra będzie miał okazję do doliczenia jeszcze jednego wyjątku, gdy delikatny uśmieszek zniknie z jego twarzy, a zastąpi go wyrozumiałe spojrzenie i uważne kiwanie głową. Słuchał dokładnie, co dziewczyna miała do powiedzenia, nie wiedząc do końca, jak się zachować. Czy wziąć stronę Rhysa, którego paskudną naturę znał od dawna, czy grać na okrętkę, mówiąc tylko częściową prawdę i kilka osobistych przemyśleń.
      – Też myślę, że powinnaś przestać udawać, że wszystko jest w porządku, gdy nie jest nawet częściowo. Zresztą to udawanie wychodzi ci naprawdę tragicznie.
      Zastanowił się chwilę, porządkując myśli w rytm dźwięku swoich smukłych palców uderzających o kuchenny blat. Tap – znał Rhysa jak własną kieszeń i spodziewał się, że Ava również nie będzie odbiegała wiedzą na temat jego niecodziennych zachowań. Tym bardziej, że byli ze sobą już tyle lat, które zobowiązywały do jako-takiej znajomości drugiej połówki, nawet jeśli większość czasu spędzali ze sobą wyłącznie przy wątpliwej jakości połączeniu na FaceTime. Dlatego zdziwił się, gdy wspomniała o jego niesłowności – tak jakby od lat to nie Rhys był osobą, która notorycznie przekładała spotkania, by w końcu na nie nie przyjść, zasłaniając się nagłym egzaminem czy wizytą u dentysty. Tap – Ava wydawała się mocno przybita, co sugerowało, że Rhys mocno zawiódł jej zaufanie. Gdy w końcu przestała wpatrywać się z wymuszonym zainteresowaniem w posadzkę i podniosła głowę, Ozzie uświadomił sobie, że delikatność podczas ich rozmowy powinna być od teraz podstawową zasadą konwersacji. Smętne spojrzenie lustrowało jego twarz, a on w tamtej chwili nie miał serca wystrzelić z całym pękiem sytuacji, w których Rhys zachowywał się gorzej niż zwykły dupek. Nie było to zresztą jego priorytetem, bo gdyby Davies chciał być całkowicie fair wobec swojego przyjaciela, mógłby równie dobrze przytoczyć masę spotkań, podczas których Rhys zachowywał się w stosunku do Avy niczym książę w swoim lśniącym, sześciocylindrowym Audi A4. Tap – odchrząknął w końcu, wyrzucając w powietrze uformowaną zbitkę myśli.
      – Wiesz, Rhys lubił zmieniać plany na ostatnią chwilę, czy odwoływać spotkania na rzecz pobycia samemu ze sobą odkąd się z nim znam. Wszystko zależy od tego, co tym razem rozumiesz przez jego niesłowność... – powiedział. – Nie musisz mówić o waszej relacji szczegółowo, jeśli nie chcesz, ale jeżeli czujesz, że ostatnio zachowuje się kompletnie nie na miejscu, to według mnie powinnaś z nim szczerze porozmawiać. Powiedzieć, co cię denerwuje. Postawić sprawę jasno od razu zamiast czekać, aż przejdzie ci złość, a wy magicznie się pogodzicie. Sam jestem niedomyślny, ale pod tym względem Rhys przebija mnie o głowę. Ze Skylą nauczyłem się w końcu rozmawiać jak na dorosłych ludzi przystało, chociaż początki w liceum były cholernie ciężkie. Może w tym tkwi problem i u was? Może wasza komunikacja leży i kwiczy? – Podrapał się po nosie, dodając. – W każdym razie spróbuj to z nim wyjaśnić. A jeżeli nie weźmie sobie twoich sugestii do serca i będzie popełniał ciągle te same błędy, to zastanów się porządnie, czy takie szarganie swoich własnych nerwów ma w ogóle sens.



M O L L Y     D A V I E S

       Ogarnął ją niesmak, kiedy Michael potwierdził to, czego panicznie się obawiała – Johnson, uniwersytecki socjopata, terroryzował uczniowską społeczność od kilku dobrych lat. I nic nie zapowiadało tego, żeby wkrótce przestał, doprowadzając Molly do ledwie zauważalnego wzdrygnięcia, tym razem niespowodowanego wszechobecnym styczniowym mrozem, ale myślą o kolejnym egzaminie w sali numer 243. Nie uśmiechało jej się płacić za ewentualny warunek, a jeszcze mocniej nie miała ochoty na bycie mobbingowaną przez niestabilnego emocjonalnie profesora z papierem o wyższym wykształceniu, a przy tym z brakiem, niestety, jakkolwiek rozwiniętej inteligencji emocjonalnej.
      – Myślisz, że da się z nim cokolwiek zrobić? – zapytała tylko cicho.
      Zgasiła iskrzący się ostatkiem sił tytoń o balustradę i niemal natychmiast sięgnęła z powrotem do swojej paczki, wyciągając z niej kolejnego papierosa. Zdrętwiałe od zimna dłonie zniknęły na chwilę w kieszeniach obszernego płaszcza w poszukiwaniu zapalniczki, a filtr zabarwił się powtórnie na czerwono, gdy miętoliła go pomiędzy spierzchniętymi od zimna wargami, pomalowanymi wysuszającym paskudztwem kupionym na promocji w drogerii.
     – Chociaż wiesz, chyba będę musiał przerzucić się na coś mocniejszego. – Zachłysnęła się nagle śmierdzącym dymem, kiedy zrezygnowany ton mężczyzny przeciął powietrze. Michael miał to do siebie, że nawet jeśli przyprawiał ją o nagłe skoki ciśnienia (za które z czystym sercem mogła oskarżyć go o przyspieszenie rozwoju zmian miażdżycowych) i szybsze bicie serca (już nie tak intensywnie, jak przed dwoma miesiącami), prędzej czy później potrafił rozśmieszyć Molly na tyle, żeby odrzuciła w niepamięć początkowe skrępowanie. Rozluźnienie przychodziło miarowo – wraz z dalszym, niespodziewanym przebiegiem konwersacji i porcjami nikotyny rozchodzącymi się po każdym zakamarku ciała.
      – Michaelu Trembley, czy ty właśnie między słowami próbujesz mi przekazać, że planujesz zacząć wciągać kokainę, tak jak na prawdziwego studenta medycyny przystało? – zapytała, imitując ton tak poważny, jakiego nie oszczędziła sobie jej własna matka przed kilkoma dniami podczas rodzicielskiej rozmowy o ewentualnym rozpoczęciu życia seksualnego z Collinem. Molly wybuchnęła następnie niekontrolowaną salwą szczerego śmiechu – czasem zastanawiała się nad tym, czy fakt, że najlepsze żarty padały z jej ust, był w jakiś sposób spowodowany genami rodziny Daviesów.
      Oparła się plecami o chropowatą ścianę, przebierając palcami u stóp o białe, balkonowe płytki.
       – Nie chcę cię nadwyrężać, Michael – powiedziała, kładąc nacisk najpierw na nie, następnie na jego imię. Prędzej wyobrażałaby sobie płakanie nad książkami co drugi dzień, niż wspólną naukę i blondyna zawzięcie odpytującego ją ze szczegółowego przebiegu mitozy. – Masz pracę, uczelnię i życie prywatne. Nie wiem, czy znajdziesz w nim czas na wspólne ślęczenie przy książkach i zabawę w nauczyciela. Ostatnie, czego chcę, to pozbawić cię w tym roku kilku dodatkowych minut tygodniowo na odespanie. – Skrzyżowała ręce na ramionach, patrząc w jego kierunku.
Powrót do góry Go down
http://bezczelna-kielbaska.blogspot.com
Fleovie

Fleovie

Liczba postów : 36
Join date : 01/03/2020
Age : 24

Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat] - Page 3 Empty
#54PisanieTemat: kc ich wszystkich też   Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat] - Page 3 EmptySob Wrz 12, 2020 7:40 pm

A V A     M A N O N     W A L S H

          Wymaganie od Ozziego, żeby ten zdradził jej cokolwiek odnośnie zachowania Rhysa, w ogóle nie wchodziło w grę. Byli najlepszymi przyjaciółmi, więc Ava nawet nie śmiałaby próbować w jakikolwiek sposób podejść blondyna, aby ten uchylił jej rąbka tajemnicy. Musiałaby zapytać go wprost, czy coś wiedział, ale przecież nie miała żadnych podstaw, aby oskarżać swojego chłopaka o coś więcej, niż częste wahania nastroju i notoryczne zbywanie jej. Jednak młodej, nie do końca stabilnej w pewności siebie dziewczynie, wiele myśli może przejść przez głowę. Mimo to za każdym razem, gdy tylko to się działo, karciła samą siebie, twierdząc, że musi ałabyć naprawdę złą osobą, skoro podejrzewała swojego chłopaka o nieczyste zamiary.
        Od blondyna usłyszała dokładnie to, czego się spodziewała. Nie przyjął żadnej ze stron, za co w duchu mu dziękowała, bo jeszcze tego jej brakowało, aby ten stanął murem za Rhysem i ją zbeształ. Jednak Daviesom daleko było do stronniczości.
        Po argumentach Ozziego wiedziała też, że mimo wszystko zbyt wiele nie mogła wskórać. Miał rację, twierdząc, że Rhys od zawsze lubił kręcić, wymigiwać się. Jednak Ava uważała, że będąc jego wieloletnią dziewczyną, nie powinna być traktowana na równi ze znajomymi, od których uciekał, gdy był zbyt leniwy, żeby się z nimi zobaczyć. Nie wymagała specjalnych względów, chciała być traktowana na poważnie, ze szczerością, tak jak przystało na kogoś, z kim spędzało się już kolejny rok w związku. Rhys jednak zdawał się nie widzieć tej różnicy, a to było wręcz nie do zniesienia.
        – Może masz rację i to kwestia komunikacji, ale naprawdę, czasem mam wrażenie, że prościej było mi się z nim dogadać, gdy mieszkałam za granicą – położyła sobie dłoń na czole, po czym przeczesała włosy do tyłu, pociągając cicho nosem. Na kilka sekund odwróciła od Ozziego swój wzrok. – Zdarza się, że w ciągu tygodnia rozmawiamy rzadziej, niż jeszcze pół roku temu, gdy dosłownie za każdym razem trzeba było się umawiać na głupią pogawędkę wieczorem, raz na kilka dni – narzekała cicho, oczami wodząc gdzieś między czołem blondyna a linią jego włosów, aby tylko nie musieć patrzeć mu w oczy.
        Szczerze zazdrościła jemu i Skyli. Od samego początku mieli siebie pod dostatkiem, dogadywali się od zawsze, a do tego łączyło ich coś na zasadzie magicznej więzi, skoro nawet bez wcześniejszej konsultacji, potrafili przyjść na prawie każdą imprezę wręcz identycznie ubrani. Spojrzenia, którymi się obdarowywali, ciche, ukryte uśmieszki, czy delikatne, niezmienne od lat gesty, stanowiły kwintesencję ich wieloletniego związku. Ava miała wrażenie, że mimo tylu lat, wciąż nie pożarła ich rutyna, a fakt, że trochę się od siebie oddalili w wyniku okrutnych treningów Skyli, tak naprawdę nie zmienił zbyt wiele, a wręcz pokazał im, że nie mogli bez siebie żyć. Przynajmniej tak widziała to niepoprawnie romantyczna Walshówna.
        – Dzięki Ozzie, jakimś cudem zawsze wiesz, co powiedzieć – uniosła lewy kącik ust ku górze, rozluźniając się po chwili intensywnych rozmyślań nad swoim związkiem.
        Tak naprawdę nie chciała też dłużej męczyć bogu ducha winnego Ozziego, który przez zrządzenie losu musiał wysłuchiwać jej żali. Sama też miała dość dąsania się, chciała korzystać z tej nocy, bo przecież specjalnie dla tych chwil nie wróciła do Francji. Nie miała zamiaru zaprzepaścić już ani minuty.
        Odruchowo spojrzała na zegar wiszący na ścianie. Godzina zero była niebezpiecznie blisko.
        – Cholera jasna, otwieraj tego szampana!


M I C H A E L     T R E M B L E Y

        – Za wiele to z nim nie poszalejecie – wzruszył ramionami, prostując się. Jedną z dłoni wsadził w kieszeń spodni. – Najlepiej będzie, jak po prostu nie będziecie go denerwować, ale nie dajcie sobie wejść na głowę. Facet uwielbia naginać regulamin – pociągnął nosem, czując, jak jego czubek powoli zamarza od zimna.
        Papieros, który trzymał jeszcze między długimi palcami, był już prawie wypalony, co w głębi duszy go cieszyło. Normalnie sięgnąłby po kolejnego, jednak tego wieczora, gdy powoli tracił czucie w dłoniach, było to niczym błogosławieństwo. Nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, jak wielkim głupcem był, wciąż mając swoje skórzane rękawiczki w kieszeni płaszcza, którym się okrywał.
        Zaśmiał się swoim niskim głosem, po czym pokręcił głową na boki, żeby ostatecznie odchylić ją do tyłu, aby spojrzeć w bezgwiezdne, zachmurzone niebo, a gdy tylko usłyszał, jak Molly zwraca się do niego po pełnych personaliach, z lekkim uśmiechem przetarł oko kciukiem.
        – Dziewczynko, za kogo ty mnie masz? – Uśmiechnął się chytrze, przyglądając się jej wyjątkowo roześmianej twarzy, której już od tak dawna nie miał okazji oglądać. – Nawet gdybym zamierzał, nie powiedziałbym ci. Wciąż jeszcze nie wyszłaś z piaskownicy, a chcesz rozmawiać o twardych narkotykach – wyrzucił niedopałek do wcześniej przygotowanej przez Lunę popielniczki, aby nikt przypadkiem nie zrzucał petów do pięknego ogródka jej matki.
        Niestety, prawda była taka, że Michael był wiecznie zmęczony. Czasem bardziej, czasem mniej, jednak bardzo rzadko stawało się to czymś dla niego uciążliwym. Niewyspanie stanowiło dla niego wyznacznik ciężkiej pracy, tak, jakby odjęcie sobie kolejnej godziny snu miało być świadectwem, że dążył do bycia człowiekiem sukcesu.
        – Nie pieprz głupot, Młoda – przewrócił oczami, odwracając się w stronę dziewczyny, po czym oparł się bokiem o barierkę. – Gdybym nie miał czasu, to za nic w świecie bym ci tego nie zaproponował – dodał, przeczesując blond kudły do tyłu, po czym spojrzał na bladą twarz Molly. – A jeśli nie chcesz, to mi powiedz – rozłożył ramiona, jakby chcąc ją zapewnić, że niezależnie, co by wybrała, jemu nie wyrządziłoby to żadnej krzywdy. – Może i jestem chamem, ale odmowy przyjmuję po dżentelmeńsku, a genetykę zawsze możesz poćwiczyć z twoim wybrankiem – trącił ją łokciem w ramię, rzucając gówniarską zaczepką, jednak sam przed sobą musiał przyznać, że nie dał rady się powstrzymać. Ozziemu już kilkakrotnie nawinął się na język nowy chłopak Molly, a choć niezbyt wiele o nim wiedział, całą swoją wiedzę przekazał Michaelowi, gdy sącząc Guinessa w jakimś przydrożnym pubie, narzekał, że z powodu tego zwyrodnialca Młoda zbyt często opuszczała cotygodniowy obiad u rodziców, czyli w skrócie nie pomagała w przygotowywaniu posiłków, co dawało ich matce spore pole do popisu, a niestety, wszyscy wiedzieli, że pani Davies i gotowanie to niekoniecznie dobre połączenie. Z tego wszystkiego Michael nauczył się doceniać popisowe dania swojej rodzicielki.
Powrót do góry Go down
Sempiterna

Sempiterna

Liczba postów : 49
Join date : 28/06/2017
Age : 24

Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat] - Page 3 Empty
#55PisanieTemat: szczęśliwego posta    Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat] - Page 3 EmptyPią Wrz 25, 2020 7:57 pm

O Z Z I E     D A V I E S

       Przez ciągle mocno wyczuwalny smutek w głosie Avy bał się, że jego wszelkie wysiłki poprawienia jej wciąż podłego humoru pójdą na marne. Westchnął tylko, słuchając płynących z jej ust narzekań – musiał przyznać, że całkiem zresztą słusznych – i podjął się ostatniej próby poprawy Avo-Rhysowej sytuacji.
      – Rozumiem, że czujesz rozżalenie. Jestem pewien, że gdybym był na twoim miejscu, też bym czuł – zaczął mówić. Jego dłoń wylądowała na karku, a palce zaczęły drapać skórę w miejscu metki wcześniej uciętej przez Skylę kuchennymi nożycami. – Słyszałaś o zjawisku Murphy'ego? O tym, że im większa odległość, tym większy zapał? Przykładowo, jeśli mieszkasz tuż przy targu to prawdopodobieństwo, że codziennie będziesz chodziła po świeże pomidory, wynosi mniej, niż gdybyś mieszkała na drugim końcu miasta, na totalnym zadupiu. Im bliżej, tym jesteś bardziej leniwa. Może o to chodzi? Może Rhys powinien w końcu zadbać o swoje zdrowie i zainwestować w ekologiczne pomidory? – Patrzył na Avę, która zmarszczyła brwi, z pełną powagą rozpatrując to, co właśnie powiedział. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, a następnie delikatnego parsknięcia – Ava była zdecydowanie zbyt naiwna na ten świat. – Oczywiście wiesz, że żartuję. Nie znam żadnego Murphy'ego, a to zjawisko pewnie nie istnieje.
      Podszedł bliżej i położył swoją dłoń na jej ramieniu, zmuszając Avę tym samym do tego, żeby zadarła głowę i na niego popatrzyła.
      – Mówię tylko z własnych obserwacji. Ludzie często nie doceniają tych, których mają najbliżej siebie. Chodzi mi o to, że bez przegadania tego porządnie, tak od początku do końca, nie ruszycie dalej. Weź to pod uwagę.
      – Dzięki Ozzie, jakimś cudem zawsze wiesz, co powiedzieć.
      – Nie ma za co. W razie czego wiesz, że zawsze możesz się do mnie zwrócić.
      Rozlali do końca resztki taniego szampana i wyszli przed dom Luny, wcześniej zakładając czekające na nich w przedpokoju puchowe kurtki. Noc była przeraźliwie zimna, okolica ciemna, a towarzystwo tak roześmiane, że przez jedną, krótką chwilę Ozziemu przeszło przez myśl, że kolejna porcja alkoholu, na dodatek tego taniego, nie jest do końca dobry pomysłem. Nie zdążył nawet zamknąć za sobą drzwi, gdy wyrósł przed nim najpierw Sem, który wziął ze sobą łapczywie kilka kieliszków, potem Skyla, zarumieniona od zimna i roześmiana.
      – Widziałeś gdzieś Molly i Michaela? – zapytała. Zanim Ozzie zdążył odpowiedzieć, zagłuszyły go pierwsze sylwestrowe okrzyki. Luna, jak to Luna, zaczęła odliczanie nie od dziesięciu, ale jedenastu. Jak zawsze mówiła, była to liczba mistrzowska, symbol przebudzenia i oświecenia. Twierdziła z przekonaniem, że cała paczka potrzebuje dodatkowej dawki energii wraz z rozpoczęciem nowego roku, dlatego kultywowali takie a nie inne witanie pierwszego stycznia od kilku lat, całkowicie akceptując to jedno, wcale nie tak odklejone od rzeczywistości, dziwactwo dziewczyny. – Zresztą nieważne. Szczęśliwego nowego roku, kochanie – powiedziała jeszcze przed tym, jak jej usta wylądowały na jego, a ciepło bijące od jej klatki piersiowej otuliło jego ciało. Skyla ze wszystkich sił starała się nie rozlać szampana, kiedy obejmowała go za szyję, całując w takt błyskających nad nimi fajerwerków. Ozzie miał świadomość, że gdyby brali udział w konkursie na najbardziej cliché parę w Londynie, zajęliby bezsprzecznie pierwsze miejsce. W tamtym momencie, gdy stał przytulony do Skyli i wdychał ciężkie perfumy, które kupił jej na poprzednią gwiazdkę, kompletnie mu to jednak nie przeszkadzało.



M O L L Y     D A V I E S

       Dudniła swoimi długimi palcami o materiał płaszcza, marszcząc brwi. Michael Trembley był jedną z nielicznych osób, które potrafiły wywołać w niej całą gamę uczuć i to nie tylko wyłącznie pozytywnych. Teraz, słysząc jak nazywa ją dziewczynką – no tak, przecież nadal miał ją za bachora – lawirowała między parsknięciem przepełnionym zażenowaniem a westchnięciem pełnym rozczarowania. W końcu postawiła na to drugie, a następnie odgryzła się tak szybko i z takim sarkazmem, że musiała stanąć oko w oko z uniesioną wysoko prawą, michaelowską brwią.
      – Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, Michael, ale ta dziewczynka za dwa miesiące będzie mieć dwójkę z przodu. I skąd wiesz, że nie mógłbyś porozmawiać ze mną o twardych narkotykach? Ostatnimi czasy się mijaliśmy... – Umyślnie użyła liczby mnogiej, odciągając od siebie poczucie winy. – ...więc nie możesz mieć pewności, że nie walę kreski przed każdymi zajęciami z genetyki. W damskim kiblu. Pierwsze piętro, druga od końca kabina.
      Nagły przypływ odwagi zaskoczył ją tak bardzo, że zaśmiała się z własnego żartu. Jak na to, że nie rozmawiali prawie dwa miesiące, czuła się przy nim wyjątkowo swobodnie.
      – Chcę – zaczęła, ignorując wstawkę o Collinie. To nie był czas i miejsce, żeby wspominać o swoim chłopaku, a już w szczególności o jego wadach, w tym przypadku jeszcze większej niż u Molly nieporadności w nauce genetyki. Micheal, jak przypuszczała, byłby ostatnim, który dowiedziałby się czegokolwiek o jej nowym związku. – Kiedy ci pasuje? W sobotę o jedenastej?
      Chciała zaproponować, żeby się zbierali, narzekając przy okazji na odmrożenie stóp drugiego stopnia, ale zanim głos wydobył się z jej krtani, usłyszała tylko przeraźliwe wrzaski. Sem, biorący na siebie odpowiedzialność bycia wodzirejem imprezy, wył do nieba, wyliczając coraz to mniejsze cyfry. Molly straciła rachubę czasu przez pogawędkę z Michaelem na tyle, żeby nie stać teraz z resztą przed domem Luny i pić z nimi szampana. Zamiast tego stała ramię w ramię z jedną dziewiątą paczki, mężczyzną, w którym podkochiwała się od dłuższego czasu. Marne dwa metry kwadratowe małego balkonu, jaśniejące od fajerwerków niebo i towarzystwo blondyna były na tyle przyjemne, żeby mogła uśmiechnąć się szeroko, odsłaniając rząd śnieżnobiałych zębów. Na jedynce wciąż miała ślad od swojej czerwonej szminki.
      – Chyba nie zdążymy do nich dobiec zanim Sem wystrzeli tę jedną jedyną paczkę fajerwerków, o którą wyprosił Lunę – powiedziała, mając na uwadze, jak bardzo przeciwna tej sylwestrowej tradycji była jej koleżanka. – Zostaje nam podziwianie z balkonu. – Oparła się o barierkę i spojrzała na jego twarz. – Szczęśliwego nowego roku.
Powrót do góry Go down
http://bezczelna-kielbaska.blogspot.com
Fleovie

Fleovie

Liczba postów : 36
Join date : 01/03/2020
Age : 24

Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat] - Page 3 Empty
#56PisanieTemat: Re: Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat]   Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat] - Page 3 EmptyNie Wrz 27, 2020 5:36 pm

A V A     M A N O N     W A L S H

          Są rzeczy, zachowania i uczucia, których nie da się wyprzeć. U Ozziego było to poczucie humoru, które często swoją absurdalnością potrafiło podnieść ludzi na duchu. Ava traktowała to jak zbawienie, szczególnie tego dnia. Prawo Murphy'ego, choć totalnie bezsensowne, zostało przez niego przedstawione tak, iż Walsh zastanawiała się przez chwilę, czy tym razem Davies faktycznie nie sprzedawał jej jakiegoś faktu naukowego. Jednak niezmiernie ucieszyła się, gdy okazało się, iż chłopak znów wymyślił jakąś głupotę, byleby ta mogła poczuć się lepiej.
        – I vice versa – uśmiechnęła się delikatnie, po czym przystąpili do rozlewania szampana, jak to przystało na głównych koordynatorów imprezy.
        Wyszła na zewnątrz zaraz za Ozziem, ostrożnie stawiając kroki, aby przypadkiem nie przewrócić kieliszków stojących na plastikowej tacy. W przeciągu kilku sekund została otoczona przez pozostałych gości, a alkohol zniknął w jeszcze krótszym czasie. Sama wzięła ostatni kieliszek, po czym złapała w objęcia biegnącą w jej stronę Lunę, a gdy zakończyło się odliczanie, zacisnęła uścisk. Sem wypuścił z siebie triumfalny okrzyk, gdy fajerwerki poszły w niebo. Oglądały rozpraszające się na ciemnym niebie świetliste kolory, trzymając się za ręce.
        – Szczęśliwego nowego roku, moje panie – usłyszały za sobą wesoły głos Andersona, a gdy tylko odwróciły się w jego stronę, objął je obie, aby schowały się w pod jego ramionami.
        – Wszystkiego dobrego, Sem – odpowiedziała, po czym kątem oka dostrzegła Rhysa zmierzającego w ich stronę. Wyślizgnęła się z objęć Sema, który odruchowo przyłożył już pusty kieliszek do ust, jakby licząc, że jeszcze coś by w nim znalazł.
        – Szczęśliwego nowego roku, Ava – jego zimna dłoń spoczęła na jej policzku, a kciuk zaczął gładzić ciepłą skórę. Westchnęła głęboko, nie wiedząc do końca, czy chciała mu wygarnąć, czy może go przytulić, jakby sytuacja, w której się znaleźli, miała być symbolem zażegnania rodzącego się między nimi konfliktu. Nie zdążyła jednak nic zrobić, bo gdy tylko rozchyliła usta, ręka Rhysa zjechała na jej podbródek, który ujął w palce, po czym złożył delikatny pocałunek na jej lekko spierzchniętych od zimna wargach. Ręką, w której trzymał kieliszek, objął ją delikatnie w pasie, wciąż postępując ostrożnie, jakby spodziewając się dwóch wyjść z tej sytuacji – albo dostanie kosza, albo Ava ponownie da mu szansę.
        W tej chwili na dole pojawili się Michael i Molly.


M I C H A E L     T R E M B L E Y

        Molly przyjęła taktykę, której Michael doskonale się spodziewał, po tym, jak nazwał ją dziewczynką. Wyraźnie zaznaczyła, że lada chwila będą jej dwudzieste urodziny, aby podkreślić, że ostatecznie wcale nie jest takim dzieciakiem, za jakiego rzekomo miał ją Trembley, po czym zasugerowała, jakoby miała mieć powiązanie z narkotykami, w co blondyn za żadne skarby nie był w stanie uwierzyć, szczególnie, iż Młoda wybuchła śmiechem pięć sekund później. Znał ją zbyt długo, żeby w ogóle przeszło mu przez myśl, że ktoś tak niewinny jak ona, mógłby bawić się niebezpiecznymi i nielegalnymi substancjami. Nie żeby Molly nie miała swojego za uszami, bo potrafiła zaszaleć, jednak Michael doskonale wiedział, że wciąż drzemało w niej to dziecko, którym opiekował się razem z Ozziem i odprowadzał do domu zaraz po zmroku. Fakt, iż poznał Młodą, gdy faktycznie była dzieciakiem, sprawił, że w jego głowie utarły się pewne schematy postępowania z nią, a te wykluczały możliwość, w której ta faktycznie może już sama kupić sobie alkohol. Czasem łapał się na tym, że czas się dla niego zatrzymał, tak, jakby ona wciąż była uczennicą z lekkim trądzikiem, a on świeżakiem na jednym z najbardziej morderczych kierunków studiów. Po chwili potrząsał głową i przypominał sobie, że zaledwie wczoraj babcia pytała go, kiedy jakiś ślub i wnuki, a on myślami gonił za stewardessą, która zostawiła w jego mieszkaniu jakąś drogocenną broszkę po ciotce i bardzo denerwował go ten fakt, ponieważ musiał się z nią ponownie spotkać, aby sobie ją odebrała. To chyba idealnie podsumowywało jego podejście do stałych związków.
        – Nadal nie umiesz wkręcać ludzi, zapisz się na lekcje do Mila albo Rhysa, bo nikt ci w nic nie uwierzy – uśmiechnął się lekko, przyglądając się jej roześmianej buzi.
        Przeciągnął długimi palcami po brodzie, czując jak zamarznięte sygnety drażnią jego skórę, gdy tylko pociera dłonią o twarz.
        – W ten weekend mam wolne, więc niech będzie. Potem się zobaczy, w zależności od moich dyżurów i twoich planów – potwierdził, będąc nieco zdziwiony, że po tym, jak przed chwilą była gotowa mu odmówić, teraz rzucała konkretami. Starał się jednak nie dać tego po sobie poznać.
        Przerwał im donośny głos Sema, trzymającego w rękach paczkę fajerwerków. Rozpoczęło się odliczanie, o którym Michael zupełnie zapomniał dzięki rozmowie z Molly. Miał wyjść na szybkie palenie przed północą, które ostatecznie zamieniło się w dłuższą pogawędkę powodującą odmrożenia kończyn.
        – Nawet nie mam zamiaru tam biec, stracimy cały widok – odparł cicho, nachylając się nad barierką, aby dostrzec zbierających się w ogródku gości. Odliczanie zakończyło się z impetem, bo wystrzałem fajerwerków z podjazdu w akompaniamencie braw i okrzyków radości wszystkich znajdujących się na dole. Michael i Molly, stojący samotnie nad nimi, otuleni chłodnym wiatrem, zdawali się być zupełnym kontrastem do tego, co działo się poniżej. Trembley czuł się tak, jakby balkonowa barierka oddzielała go od tego całego zgiełku, jakby był tylko obserwatorem, choć z całej siły chciał być częścią tego wspaniałego wydarzenia.
        Oderwał wzrok od barwnych kształtów unoszących się na niebie. Teraz nie widział tylko i wyłącznie ogni Sema, sam Londyn rozbłysnął w kolorach tęczy. Spojrzał na Molly, utrzymując jedną brew nieco w górze, minę miał poważną.
        – Boże, Molly, przestań brzmieć jak z dramy dla nastolatek – roześmiał się głośno, ukazując rząd białych zębów, nie wierząc, że to są właśnie jego pierwsze słowa w nowym roku. Jednak Młoda jak na złość złożyła mu życzenia w takiej stylizacji, jakby co najmniej byli bohaterami Plotkary czy innego Riverdale.
        Gdy tylko zobaczył jej oburzoną minę, wiedział, że kilka sekund dzieli ich od momentu, w który Molly prychnie na niego, tupiąc nóżką ze złości.
        – Szczęśliwego nowego roku – odpowiedział, całkowicie szczerze, gdy tylko opanował promienisty, zupełnie do niego niepodobny śmiech. Stanął przodem do Molly wyciągając rękę w jej stronę, a gdy tylko ta wystawiła mu swoją, wciąż ubraną w czerwone rękawice, przyciągnął jej ciało delikatnie do siebie, aby przytulić dziewczynę tak, jak to zawsze miał w zwyczaju, gdy składał jej życzenia, czyli obejmując ją na wysokości żeber, żeby drugą ręką delikatnie poklepać czubek jej głowy.
        – Chodźmy na dół – dodał po chwili, gdy fajerwerki wystrzelone przez Sema ucichły, jednak te puszczane w Londynie, wciąż robiły niezły huk. Wypuścił ją ze swoich objęć, po czym w milczeniu zeszli po schodach.
        Gdy tylko znaleźli się w ogródku, oczom Michaela ukazała się ta najbardziej irytująca w swojej tandetności para. Michał ochotę jakoś utrzeć im nosa i przerwać ten maraton migdalenia się, ale jego plany zostały pogrzebane w chwili, gdy usłyszał swoje imię.
        – Michael, ty staruchu, chodź tutaj! – krzyknęła już wyraźnie wstawiona Luna, biegnąc w jego stronę, a gdy tylko rzuciła mu się na szyję, zahaczając nogi o jego biodra, zachwiał się lekko, po czym złapał ją pod udami, aby złapać równowagę.
        – Też cię kocham, Luna.
Powrót do góry Go down
Sempiterna

Sempiterna

Liczba postów : 49
Join date : 28/06/2017
Age : 24

Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat] - Page 3 Empty
#57PisanieTemat: czy ja wgl umiem jeszcze pisać   Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat] - Page 3 EmptySob Gru 11, 2021 8:03 pm

O Z Z I E     D A V I E S

         Droga od wypicia dobrego szampana o srebrnej etykiecie ("bogaty bukiet smakowy z wyczuwalnymi, maślanymi i migdałowymi nutami") do narastającego i coraz bardziej nieznośnego bólu głowy była wyjątkowo krótka i okraszona kilkoma sporymi przeszkodami – colą z rumem, colą z whisky i lampką białego wina. Zapach trawionego alkoholu i minionej imprezy unosił się w powietrzu, ale nie nieśmiało, raczej z wyraźną stanowczością, prawdopodobnie by przypomnieć każdemu domownikowi do jakiego stanu nietrzeźwości doprowadził się przed kilkoma godzinami. Po zjedzeniu wspólnego śniadania, spakowaniu porozrzucanych po łazience kosmetyków i dwukrotnym dmuchnięciu w przenośny alkomat Sema (przez Andersona we własnej osobie i Michaela jako drugiego ochotnika) wszyscy mogli z czystym sumieniem wrócić do swoich mieszkań. A potem, jak gdyby nigdy nic, spotkać się wspólnie wyłącznie w męskim gronie przed salą szpitalną, w której leżał Milo. Wszystko to dzięki wyciągnięciu karty przetargowej w postaci lekarskiej pozycji Michaela, bo umożliwiła im ona krótką wizytę w pierwszy dzień nowego roku, dzień w którym nikt bez lekarskich znajomości nie mógłby postawić nawet stopy na szpitalnej posadzce. Liczyło się jedno – to, by przemówić Milo do rozsądku i ustalić z nim najbardziej szczegółową wersję wydarzeń jeszcze zanim Włoch zdecydowałby się rozmawiać z policją na temat pobicia, które prawie wysłało go na tamten świat.
         Ozzie i Sem pojawili się na miejscu wspólnie jako pierwsi. Michael i Rhys jakby zwlekali, przesuwając nieuniknioną rozmowę jeszcze bardziej w czasie. Im dłużej czekał na słabo oświetlonym korytarzu tego samego szpitala, w którym Michael przyjął poturbowanego Milo jeszcze przed rozpoczęciem zimy, tym bardziej zauważał, że wszechobecny zapach przepełniony przewijającymi się tu od lat słonymi łzami rozpaczy z domieszką śmierdzących chemikaliów robił na nim coraz mniejsze wrażenie.
         Otwierając drzwi i przekraczając próg, żaden tak w zasadzie nie wiedział, czego się spodziewać, co powiedzieć i jak zareagować. Wbrew pozorom to nie wszechogarniające go uczucie szczęścia było tym, co Ozzie poczuł jako pierwsze. Zamiast tego gdzieś tam w środku ukuło go uczucie rozżalenia, gdy patrzył na Milo, a właściwie na posępny cień człowieka, którego kiedyś tak dobrze znał. Śpiączka robiła swoje i było to widać w każdym centymetrze jego wymęczonego od trzymiesięcznego bezruchu ciała; z twarzy zamiast blasku biła szarość, a skóra pod oczami była wyjątkowo ciemna, jak gdyby ciało Milo podczas pozornie bezczynnego leżenia zamiast odpoczywać pochłaniało niezliczone pokłady energii. Bez zmian pozostał tylko ledwie widoczny uśmiech na twarzy, zaczepny, z jednym kącikiem ust uniesionym nieznacznie wyżej od drugiego. Milo lustrował ich przez krótką chwilę spod lekko przymrużonych oczu, jak gdyby niedawno obudzony z letargu i zbyt słaby na to, by nagle unieść zwiotczałą rękę w geście nieemocjonalnego powitania. Wymianę spojrzeń przerwało w końcu krótkie, niepretensjonalne westchnięcie Sema i jego głos przepełniony ulgą, radością i krztyną wzruszenia:
         – Dobrze cię znowu widzieć.
         Sem usiadł na krześle obok łóżka, a reszta stanęła wokół, raz po raz lustrując krystalicznie czystą pościel okrywającą nogi Milo.
         – Milo, nawet nie wiem, od czego zacząć. – Przejął pałeczkę Ozzie. Nie zamierzał psuć tej chwili, ale gdzieś z tyłu głowy miał świadomość, że czas odwiedzin nie trwał wiecznie - ba, wręcz przeciwnie, pozwolili im zostać na marne trzydzieści minut, podczas których wypadałoby raczej prędzej niż później przejść do sedna. – Jak się czujesz? Pamiętasz wszystko, co zdarzyło się przed wypadkiem? Kiedy zamierzają cię wypisać?
         – Ile widzisz palców? – Rhys dodał nagle, ni to sarkastycznie, ni na serio.
         – Was również miło widzieć – Milo odpowiedział ze względnym spokojem, próbując zebrać wszystkie myśli w kupę. – Rhys, czuję się świetnie, mam tylko lekko zwiotczałe wszystkie mięśnie, ale nie jestem opóźniony czy na tyle naszprycowany lekami, by nie widzieć palców. Mówię, kontaktuję, jestem stosunkowo wyspany – skończył żartem, ale nikt w tamtej chwili nie zamierzał się zaśmiać.
         – Nie wypiszą go co najmniej przez tydzień, nawet dwa. – Michael wtrącił swoje trzy grosze, odpowiadając tym samym na jedno ze wcześniejszych pytań Ozziego.
          – Dobrze wiedzieć, panie lekarzu – skwitował Milo, patrząc w kierunku przysłuchującemu się chaotycznej rozmowie Sema. – Pamiętam wszystko. Kto, ilu, gdzie i z jakiego powodu. Wisiałem im trochę kasy, dlatego stwierdzili, że dadzą mi nauczkę. Według nich moje życie był warte nieco ponad półtora kafla.
         – Nikt nie wie, czy jeśli dowiedzą się, że się obudziłeś, nie będą próbowali odzyskać tych pieniędzy po raz drugi. – Racjonalny głos Michaela przeciął powietrze, a Rhys bezwiednie pokiwał głową, słysząc jego słowa. Zaraz później kontynuował myśl Michaela, rozszerzając ją o kolejne kluczowe aspekty, czyli sztab policjantów ze skórzanymi teczkami i aktami, który był gotowy przesłuchać dogłębnie Milo od razu po jego wypisaniu ze szpitala. Istniała również możliwość, że zrobią to wcześniej. Tu, w obrzydliwe zielonej szpitalnej sali.
         – Nie wspominając o tym, że już na pewno nie dadzą ci spokoju, jeśli piśniesz o czymkolwiek policji. Kablować na grupę przestępczą, która może być nawet z nimi połączona, to jak prosić się samemu o pogrzebanie w piachu.
         – Masz mnie za idiotę? – Milo obruszył się, patrząc z irytacją na Rhysa. – Oczywistym jest, że nie pisnę im ani słówka. Wbrew temu, co myślicie, chcę pożyć jeszcze kilka lat.
         – Szkoda, że nie miałeś takiego poważnego podejścia do życia wcześniej, zanim wylądowałeś w śpiączce farmakologicznej. – Michael dodał zgryźliwie, zapowiadając tym zdaniem następne długie sekundy ciszy. Kolejne westchnięcie wydobyło się z czyjegoś gardła – tym razem Ozziego – a następnie najbardziej istotne pytanie przecięło powietrze niczym strzała:
         – Masz zamiar z tym skończyć raz na zawsze, Milo? – Sem patrzył na przyjaciela z uwagą i zdenerwowaniem, ściskając nieświadomie dłoń w pięść.
Powrót do góry Go down
http://bezczelna-kielbaska.blogspot.com
Fleovie

Fleovie

Liczba postów : 36
Join date : 01/03/2020
Age : 24

Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat] - Page 3 Empty
#58PisanieTemat: another year, same story   Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat] - Page 3 EmptyNie Lut 05, 2023 10:25 pm

R H Y S     M O R T O N

          Uradowany finalnym pogodzeniem się z Avą, doznał swego rodzaju ulgi, oczyszczenia, choć gdzieś tam w jelitach wciąż czuł, że to jeszcze nie koniec ich ciężkiej i długiej drogi do pojednania. Ava miała dobre serce, zbyt dobre i zbyt naiwne, żeby przestać nabierać się na jego kolejne zapewnienia i obietnice poprawy. Czasem nawet Rhys zastanawiał się, co ona jeszcze w nim widzi, a potem przypominał sobie, że przecież tak naprawdę, gdyby nie on, to byłaby całkiem sama.
          Z tą myślą ucałował drobne wargi dziewczyny, po czym schował twarz w jej włosach. Niestety, w takich chwilach również orientował się, że gdyby nie ona, to on również byłby całkiem sam. Rhys doskonale zdawał sobie sprawę, że tylko Ava była z nim na zawsze, tylko ona miała go na pierwszym miejscu. Ozzie może i był jego przyjacielem, ale miał swoje własne, mniej lub bardziej poukładane życie, a jego cierpliwość do wybryków Mortona też miało swoje granice.
          Obudził się w pokoju gościnnym państwa Fennellów, tuż obok siebie mając wciąż śpiącą spokojnie Avę. Ucałował ją w czoło, na co ta jedynie obróciła się na drugi bok, mrucząc coś pod nosem. Wstał z łóżka i skierował się do drzwi, a gdy tylko je otworzył, w progu spotkał Sema.
          — O, świetnie, że już wstaliście. Zbieramy się — zaspany Anderson związał swoje włosy w niedbałą kitkę, po czym ruszył prosto do salonu. — Michael, skarbie, strzeliłbyś mi kawkę — zaczepił blondyna, ziewając przy tym przeciągle.
          — Spierdalaj — siarczysta odpowiedź Michaela przecięła powietrze.
          Rhys skrzywił się lekko, przeciągnął, po czym obudził drzemiącą wciąż Avę, aby ta również zaczęła się zbierać do wyjścia.
          Zgodnie z planem, Sem i Michael rozwieźli wszystkich do domów, choć i tak niedługo później cała czwórka chłopaków spotkała się ponownie przy punkcie rejestracji kompleksu szpitalnego. Dzięki tytułowi lekarskiemu oraz czarującemu uśmiechowi Michaela, byli w stanie wywalczyć sobie kilka minut na spokojną rozmowę z Milo.

M I C H A E L     T R E M B L E Y

          Gdy odstawił wszystkich pasażerów do mieszkań, a ci pewnie poszli dalej smacznie spać, on wykonał kilka telefonów. Było mu okropnie wstyd nękać przełożonych w dniu Nowego Roku, gdy część z nich zapadła w sen zimowy po intensywnym świętowaniu, a cała reszta wciąż była zła, że ostatni dzień roku 2015 spędzili na dyżurze. Niemniej jednak starał się zrobić wszystko, aby brzmieć na tyle profesjonalnie, jak się tylko dało. Umiejętnie kamuflował również chrypkę, która została mu po zeszłej nocy.
          Ordynator onkologii zadzwonił tam, gdzie było trzeba, dzięki czemu niespełna półtorej godziny później, razem z Semem, Ozziem i Rhysem, czyści, wypachnieni, snuli się szpitalnym korytarzem, w dłoniach trzymając kubki kawy bądź energetyki. Ze względu na okres świąteczny szpital nie był aż tak bardzo ponury, jak zwykle. Kolorowe łańcuchy, małe choinki i światełka dodawały trochę ciepła, albo przynajmniej tak wydawało się Michaelowi. Z drugiej strony, może to po prostu ekscytacja związana z wybudzeniem Milo wprawiła go w nieco lepszy nastrój. Z tyłu głowy wciąż jednak wiedział, że gdy tylko zobaczy tę poobijaną buźkę, z tym uśmieszkiem, który sprawi, że jego krew zagotuje się w żyłach, absolutnie nie będzie już taki czuły i wesoły względem Woolley'a. Miał już poniżej wszystkiego całą tę sytuację. Dlatego jego sumienie toczyło zaciętą walkę z brakiem wyrozumiałości względem chłopaka. Bitwa ta trwała właściwie do momentu, aż nie przekroczył progu do jego sali.
          Postanowił, że będzie milczał, odezwie się co najwyżej pytany — przynajmniej jeśli chodzi o kwestie związane z genezą całej tej sytuacji i ewentualnym dalszym postępowaniem. Dlatego też otworzył usta dopiero w chwili, gdy trzeba było nakreślić, jak długo Milo zajmie odzyskiwanie sił do takiego stanu, aby mogli wypuścić go ze szpitala.
          — Nie wypiszą go co najmniej przez tydzień, nawet dwa. — Wtrącił swoje trzy grosze, jednak to, co Milo odpowiedział, niezbyt mu się spodobało. Michael miał spore pretensje do lekkości, z jaką chłopak traktował sytuację, w której się znalazł. Nie za bardzo pojmował swoim wiecznie spiętym mózgiem, jak można tak spokojnie podchodzić do sprawy pobicia, po którym mógł stracić życie. Milo owszem, był przyćmiony i słaby, ale oprócz tego zdawał się być całkowicie wyluzowany, zupełnie jakby jego wierzyciele co najwyżej ukradli mu lizaka.
          — Nikt nie wie, czy jeśli dowiedzą się, że się obudziłeś, nie będą próbowali odzyskać tych pieniędzy po raz drugi. — Dodał, po czym oddał pałeczkę Rhysowi, który w całej tej sprawie powinien mieć jak najwięcej do powiedzenia.
          Kolejna wymiana zdań nie wnosi zbyt wiele zdaniem samego Michaela. Rhys jedynie podnosi ręce do góry w geście bezbronności, gdy Milo na niego naskakuje. Sem wciąż siedzi niewzruszony, w związku z czym Trembley konfrontuje leżącego na łóżku chłopaka ze złośliwością, co na chwilę zamknęło usta wszystkim. Ciszę przerwał dopiero Sem.

R H Y S     M O R T O N

          Rozczulała go naiwność Sema. Rozumiał, że ta dwójka od lat była sobie bliska, po części mógł porównać ich przyjaźń do przyjaźni jego z Ozziem. Tylko w tamtym duecie problemy moralne zahaczały o granice prawa. Sem miał w sobie coś z niepoprawnego szlachectwa, zadał pytanie bardzo ważne, liczył na szczerą, pozytywną odpowiedź. Rhys zaś miał wrażenie, że wszyscy dookoła doskonale wiedzieli, że Milo nie powie prawdy, znali go na tyle, że zawierzanie chłopakowi w nagłe objawienie i zmianę stylu życia nie wchodzą w grę.
          Przed dłuższą chwilę milczeli, dając Milo czas na odpowiedź. Sem zaś coraz bardziej się niecierpliwił.
          — On nie ma zamiaru z tym skończyć. — Rhys przerwał ciszę, co wprawiło w zdziwienie stojącego obok niego Michaela, który prawdopodobnie chciał zrobić dokładnie to samo. Został jednak wyprzedzony o kilka sekund. — Sem, nie obraź się, ale jesteś strasznie naiwny. On nie ma pięciu lat, doskonale wie, co robi. Wciąż uważa, że ma to pod kontrolą, że wszystko działa jak w zegarku, a to jest mały, drobny błąd. Gdyby choć przez chwilę pomyślał o sobie, swojej mamie, już dawno by z tym skończył, albo przynajmniej poprosił ciebie lub kogoś z nas o pomoc — jego wzrok wbijał się prosto w zamglone oczy Milo. Nie odpuszczał mu nawet na sekundę. Nie do końca był pewien, czy dobrze robił. Po części chciał sprowokować leżącego na łóżku Woolley'a, liczył, że jego jeszcze nieco przyćmiony umysł nieświadomie złapie przynętę, dzięki czemu Morton osiągnąłby cel, a Milo zaprzeczyłby jego słowom, obiecując, że skończy z narkotykami. Nie wiedział jednak, czy zagrywka zadziała.
          — Wiesz, ile ryzykujesz, bawiąc się w takie rzeczy? — pytanie Ozziego, choć niekoniecznie będąc częścią małej intrygi Rhysa, idealnie wpasowało się w całą konwencję. Podbiło wyrzuty sumienia, lekko postraszyło.
          Milo w tym czasie nie wydał z siebie nawet najcichszego dźwięku. Dał się wyżyć na sobie każdemu z chłopaków, w mniejszym lub większym stopniu. Michael zamilkł już całkowicie, odchodząc na bok od kółka wzajemnej adoracji, aby oprzeć zmęczone ciało o blat stolika znajdującego się niedaleko.
          — Co zamierzasz? — Sem znów przerwał chwilową ciszę. Nie zamierzał oderwać od Milo wzroku dopóki nie uzyska odpowiedzi tylko i wyłącznie od niego.
Powrót do góry Go down
Sempiterna

Sempiterna

Liczba postów : 49
Join date : 28/06/2017
Age : 24

Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat] - Page 3 Empty
#59PisanieTemat: wielki powrót   Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat] - Page 3 EmptySro Mar 08, 2023 10:07 pm

M I L O     W O O L L E Y

         Chciałby z czystym sumieniem przyznać, że dosłyszał i zrozumiał każdy skrupulatnie zracjonalizowany wyrzut w jego stronę, chciałby także fizycznie chwycić docierającą do niego nierównymi falami troskę przyjaciół i zamknąć ją w dłoni przyozdobionej wenflonem. Jednak chęci zmiany, mimo że istniały i mieniły się gdzieś hen daleko na horyzoncie, przegrywały już na starcie z potrzebami wygodnego życia i pieniędzy, czego nikt inny na tej śmierdzącej chemikaliami sali oprócz Milo we własnej osobie wydawał się nie rozumieć. A Milo po prostu taki był - wielokrotnie obierał drogę na skróty i prześlizgiwał się gdzieś na skraju dwóch opozycyjnych światów. Uważał przy tym, żeby nigdy nie przesadzić i zawsze wycofać się tuż przed upadkiem w przepaść, co mogło skutkować pogruchotaniem sobie wszystkich kości. I nawet jeśli ostatnio omsknęła mu się stopa, stracił równowagę i wyjątkowo dotkliwie odczuł skutki tego upadku - złamane żebra po wielokrotnym skopaniu go, gdy leżał nieprzytomny na ziemi, ciągle dawały mu się we znaki - nadal był gdzieś mniej więcej pośrodku. W bezkresnym impasie. Z jednej strony nie umiał żyć bez łamania zasad, a jednocześnie nie potrafił pogodzić się z myślą, że w końcu będzie zmuszony wyjść poza skalistą granicę rozdzielającą jego życie na dwa światy. Wybrać stronę i stracić tym samym jeden z nich - ten zwykły, spokojny, gdzie ludzi przymusowo opatulano powszechnie obowiązującymi regułami. Gdzie istniała moralność. Co prawda wzmianka o jego mamie wprowadziła chwilowy myślowy chaos i poczucie winy, jednak zniknęły one tak szybko, jak się pojawiły. Nie widział już żadnej potencjalnie prostej drogi odwrotu. Nieodwracalnie ugrzązł.
      Bezkompromisowy głos Sema, zrezygnowany ton Rhysa czy konkretna ocena jego stanu fizycznego przedstawiona przez Michaela - o którą, nawiasem mówiąc, nawet nie pytał, jak zresztą o całą użyteczność tego całego spędu nad jego szpitalnym łóżkiem - nie zachęcały go do udzielenia jednoznacznej odpowiedzi. Czuł się niczym postawiony pod ścianą i pozbawiony drogi ucieczki. Dlatego wiedząc z góry, że nie zamierza bawić się w żadne moralne zobowiązania wobec Sema czy reszty, grał na zwłokę, mówiąc tak, by łyknęli haczyk. Nawet jeśli ostry metal wbiłby się w ich skórę tak płytko, że prędzej czy później mogliby się z niego wyswobodzić, nie miało to znaczenia. Liczyło się tylko tu i teraz.
      - Obiecuję, że nie doprowadzę się ponownie do takiego stanu, w jakim jestem obecnie - zaczął mówić, patrząc uważnie na stropowaną twarz Sema. - Przepraszam was za to, że mogłem was narazić i rozumiem, jeśli nie będziecie chcieli znaleźć się powtórnie w takiej sytuacji. Nie dopuszczę do tego. Nie musicie więcej trzymać mnie za rączkę i odgrywać roli niańki. - Ostatnie słowa wypowiedział spokojnym tonem, ale zmarszczył przy tym czoło, jak gdyby zaskoczony ich gorzkością, gdy odbiły się w powietrzu i wróciły ze zdwojoną mocą do jego uszu, świdrując bębenek. Przedostawszy się wreszcie do jego świadomości, zrozumiał, że wcześniej te same słowa błąkające się po jego myślach nie były aż tak przeszywająco chłodne i dobitne.
      - Nie wpakuj się tylko w kolejne gówno - powiedział po chwili ciszy Sem.
      - I nie zdziw się, jeśli nikt nie wystawi do ciebie ręki. W końcu nie potrzebujesz niańki - dodał Michael w tym samym momencie, gdy pielęgniarka otworzyła drzwi i zaprosiła wszystkich odwiedzających do wyjścia.
      - Wpadnę do ciebie w następnym tygodniu - rzucił jeszcze na koniec Ozzie, gdy drzwi szpitalnej sali w końcu się zamknęły.


M O L L Y     D A V I E S

       Rozciągający się przed nią blok był jej dobrze znany, chociaż nigdy nie zdarzyło się, żeby weszła do środka. Zazwyczaj podjeżdżała pod niego uberem po wspólnych imprezach, bo stał wręcz idealnie na trasie pomiędzy mieszkaniem Skyli a pokojem wynajmowanym przez Molly. Michael pokonywał zawsze kilka kroków do klatki, a zanim Młoda zdążyła zobaczyć jak w ciemnym korytarzu niknie kontur jego ciała, uber ruszał, a ona jechała już dalej. Finalnie zasypiała w końcu pijackim snem we własnym łóżku, w marnym pokoju 4x3 metry.
        Właśnie dlatego tak osobliwym uczuciem było móc w końcu stać przed wejściem do mieszkania Michaela. Jedno ucho torby ześlizgnęło się jej z ramienia, gdy zapukała, czekając przed drzwiami frontowymi. Poprawiała ciążący jej balast w postaci torebki wypełnionej po brzegi notatkami, podręcznikiem do genetyki, laptopem i tabliczką gorzkiej czekolady dobrej jakości, którą kupiła w prezencie, gdy drzwi skrzypnęły i miała okazję po raz drugi w nowym roku ujrzeć twarz Michaela. Szczęśliwego dwa tysiące szesnastego.
         Rozglądnęła się wokół, już na wstępie zwracając uwagę na to, z jakim mieszkaniem miała do czynienia. Sam przedpokój zdecydowanie nie był umeblowany kartonowymi meblami z IKEI, tylko solidnie wykonaną szafą z drewna i stojącą obok elegancką komodą, gdzie materiał, z których zostały zrobione, był jakieś dziesięć półek wyżej pod względem jakości w porównaniu z ogólnodostępną w każdym meblowym drewnianą sklejką.
         - Cześć Michael... Wow... - powiedziała tylko na wstępie. - Jeśli twój przedpokój wygląda tak... - zaakcentowała. - ...to boję się, że zejdę na zawał, jeśli zobaczę zabytkowy sekretarzyk z palisandru w twoim pokoju.
        - Rozgość się, pierwsze drzwi po lewej - powiedział z uśmiechem, jak gdyby przyzwyczajony do wszelkich ochów na temat wynajmowanego przez niego kąta. - Chcesz kawy?
        - A masz mleko? Ty zazwyczaj pijesz czarną, ewentualnie z cukrem trzcinowym, ja bez dodatku mleka nie upiję nawet łyka. - Molly od zawsze zwracała uwagę na takie detale czy pozornie niepotrzebne nikomu fakty. Wyłapywała szczegóły z rozmów tylko z ludźmi, którzy ją interesowali, więc nierzadko chciała wiedzieć, kto jaką pijał kawę, kto nie przepadał za rodzynkami, kto z paczki zajmował które miejsce w aucie przy wspólnych wypadach za miasto. To, że Michael preferował kawę-siekierę wiedziała od dawna, ale przyłapała go w życiu może tylko raz czy dwa, gdy do czarnego płynu dorzucał też nieśmiało łyżeczkę cukru trzcinowego.
         Usiadła na jednym z dwóch krzeseł stojących przy biurku i włączyła laptopa. Michael wszedł do pokoju z dwoma parującymi kubkami.
         - Dzięki - powiedziała, wskazując ręką na laptopa. - Od razu ostrzegam, że jeśli na samym początku powiesz mi, że muszę wkuć bazę, to obiecuję ci, że wstanę i wyjdę nawet bez dopicia kawy. Mam ją w jednym paluszku. Problem w tym, że ten palant robi takie egzaminy, że nawet baza nie pomaga. Zresztą sam o tym dobrze wiesz.
Powrót do góry Go down
http://bezczelna-kielbaska.blogspot.com
Fleovie

Fleovie

Liczba postów : 36
Join date : 01/03/2020
Age : 24

Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat] - Page 3 Empty
#60PisanieTemat: Re: Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat]   Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat] - Page 3 EmptySob Lip 15, 2023 2:41 am

M I C H A E L     T R E M B L E Y


          Za dziesięć minut Molly miała zapukać w drzwi jego mieszkania, a on nadal sterczał pod prysznicem, kwestionując wszystkie swoje życiowe wybory. Nie dlatego, że nie chciało mu się pomóc młodszej koleżance, wręcz przeciwnie — liczył, że okaże się być dla niej sporym wsparciem w walce z genetyką. Wątpliwościom poddawał swoje poczucie obowiązku i brak asertywności, które ujawniały za każdym razem, gdy w środku nocy dostawał telefon alarmowy od Paula, ponieważ za cztery godziny zaczynał się jego poranny dyżur, a on akurat postanowił zachlać pałę. Poczciwy Michael oczywiście wziął zmianę za kumpla. Nikt jednak nie spodziewał się, że tego dnia dojdzie do karambolu z czterema Routemasterami na Regend Street w West Endzie, a Paul akurat miał w tym czasie być na ostrym dyżurze. Ranni byli pasażerowie, kierowcy oraz piesi. Ostatecznie Michael spędził w pracy osiemnaście godzin zamiast dwunastu, ale z całym zespołem uratowali wiele ludzkich istnień. Tego typu nagłe przypadki zawsze doprowadzają go do skrajnego wyczerpania psychicznego oraz emocjonalnego.
          Jednak nie byłby sobą, gdyby nie zaprezentował się jako ikona produktywności i zdrowego trybu życia, dlatego ostatecznie zebrał się w sobie i po zimnym prysznicu ogarnął się na czas. Gdy Molly weszła do środka, uśmiechnął się delikatnie, nie udając jakoś specjalnie skromnego. Wypadło mu z głowy, że młodsza z Daviesów nigdy właściwie nie miała okazji być gościem w jego skromnych progach. Przyzwyczajony był jednak do westchnień, jakie wywoływało mieszkanie. Niestety nie mógł się wyprzeć przywilejów rodziny oraz pracy, którą sam wkładał, aby zacząć to wszystko utrzymywać. Sekretarzyku też się pewnie kiedyś dorobi, albo dostanie w spadku po ojcu.
          — Rozgość się, pierwsze drzwi po lewej — powiedział z uśmiechem, jak gdyby przyzwyczajony do wszelkich ochów na temat wynajmowanego przez niego kąta. - Chcesz kawy?
Pytanie w jego głowie zdawało się być retoryczne, dlatego jeszcze zanim Molly wyraziła swoje zdanie, odruchowo skierował się do kuchni. Podchodząc do ekspresu, wsłuchiwał się w jakże szczegółowy zapis jego preferencji kawowych. Uśmiechnął się sam do siebie, marszcząc przy tym nieco czoło, co ewidentnie sugerowało, że próbuje zrozumieć, jakim cudem dziewczyna pamiętała tak drobne, dla niego praktycznie nic nieznaczące szczegóły. Michael wolał być banalny, nie zapamiętywał takich rzeczy, dlatego też ogarnął go niemały podziw.
          — To może wolisz mleko z kawą? — Dogryza lekko, przechylając się w tył, aby przez wejście do swojego pokoju zobaczyć zażenowaną minę Molly.
          Usiadł na drugim krześle, opierając się ręką o blat biurka. Molly przygotowywała sobie na laptopie wszystkie notatki, bazy i prezentacje.
          — Mogę? — Zapytał, wskazując na laptopa, a gdy Molly przytaknęła na zgodę, przesunął sprzęt lekko w swoją stronę. Przelotnie przeczytał zakres materiału i bazę, drapiąc się przy tym po brodzie, na której tym razem nie było ani śladu zarostu. Zawsze odruchowo dotykał twarzy, gdy się skupiał.
          — Okej — odsunął laptop bardziej w stronę Molly. — Część z tych pytań to pamięta jeszcze mnie i moją poprawkę z tego. Ale wtedy koordynatorem przedmiotu był Rosenberg, a Johnson miał go za kompletnego debila. Dwa lata później Rosenberg przeszedł na emeryturę, Johnson stał się profesorem i kompletnie pozmieniał zakres materiału. Nie dość, że koleś jest świrnięty, to jeszcze macie mocno przestarzałą tę bazę. Ale na spokojnie, ogarniemy.
          Przez kolejne trzy godziny ślęczeli nad materiałem, że aż uszami zaczęło to wychodzić. Zegar tykał, a gdy Molly rozwiązywała powtórkowo jedno z wcześniejszych kolokwiów zaliczeniowych, Michael siedział przy niej, bawiąc się sznurkiem od swoich szarych dresów. Nie zorientował się, że od dłuższej chwili po prostu wgapiał się w profil dziewczyny. Miała bardzo ładną, zdrową cerę i długie rzęsy, delikatnie zakręcone do góry.
          — Możesz na to spojrzeć? — Pytanie dziewczyny z powrotem przywołało go na ziemię. Lekko nachylił się nad kartką, po czym westchnął. Wziął długopis do ręki i zaczął coś bazgrolić po wypocinach Młodej.
          — Musisz rozgraniczyć te dwa pojęcia, bo utożsamianie ich ze sobą nie do końca ma sens. A tu pomyliłaś właściwości. Te tyczą się tego, a te tego — pokreślił strzałki po kartce, po czym podniósł wzrok na dziewczynę, a gdy zobaczył skrzywienie na jej twarzy, odłożył długopis i wstał z krzesła. To już był ten moment, w którym bez przynajmniej pięciu minut przerwy, nie zajdą ani kroku dalej.
          — Przerwa. Chodź, rozciągamy się — stanął na środku pokoju i posłał Molly wyczekujące spojrzenie. — No już.
Powrót do góry Go down
Sempiterna

Sempiterna

Liczba postów : 49
Join date : 28/06/2017
Age : 24

Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat] - Page 3 Empty
#61PisanieTemat: Re: Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat]   Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat] - Page 3 EmptyPią Mar 29, 2024 10:35 pm

M O L L Y     D A V I E S

      Gdyby miała wybrać trzy cechy u innej osoby będące determinantem potencjalnej udanej relacji, aspekty wręcz zakrawające o tytuł "must-have", wybór padłby na decyzyjność, nieocenianie i ironię, ale dodaną ze smakiem. Szczypta upuszczona w konwersacji nigdy nie szkodziła, dodawała tylko wyrazistości rozmowie, natomiast dodanie czubatej łyżeczki sprawiało, że Molly wyłącznie się krzywiła. Na szczęście Michael rozumiał balans — o ile nie w życiu zawodowym, co wielokrotnie potwierdzała obecność wzmożonego oberżynowego koloru pod jego oczami po nieprzespanej nocy, o tyle w konwersacjach z Młodą trzymał fason słowny, lawirując pomiędzy rzeczowością, a od czasu do czasu tekstami przekonanego o swojej wyjątkowości nastolatka.
      Uśmiechnęła się więc tylko na wzmiankę o serwowanym specjalnie dla niej napoju:
      — Może być i mleko z kawą.
      Siedząc już przy biurku z ciepłym płynem w grantowy kubku, nie mogła powstrzymać westchnięcia, gdy zagadka trudności wszystkich minionych kolokwiów została tak sprawnie rozwiązana. Miała przestarzałą bazę. Mililitry łez, które wylała, ucząc się do egzaminów, wylała na zagadnienia, które nie były w obiegu akademickim dobre dwa lata.
      — Ogarniemy... — powtórzyła za nim głosem pozbawionej prezentowanej przez Michaela pewności.
      Intensywna trzygodzinna powtórka okazała się jednak strzałem w dziesiątkę — kompan podróży akademickiej odpowiadał jej rzeczowo na zagwozdki, a odpowiedzi te były podparte własnymi doświadczeniami nabytymi na szpitalnych korytarzach. Niekiedy strofował, gdy skupiała się na rzeczach nieistotnych, ukracając tym samym czas dla zagadnień kluczowych dla zdania semestru. Dzięki temu czuła maksymalną aktywność w korze przedczołowej i w końcu, zamiast beznadziejności, krztynę motywacji.
     — Chyba żartujesz — odpowiedziała natychmiast, widząc, jak Michael staje na środku pokoju i patrzy na nią wyczekująco. — Znaczy, nie mam nic przeciwko fizycznej aktywności, ale tak czy siak chciałam się już zbierać do domu, jestem umówiona na wieczór. Świetnie mi się z tobą uczyło, ale naprawdę muszę spadać, zajęłam ci i tak za dużo czasu. — Podniosła się z krzesła, po czym stanęła obok niego i zgarnęła włosy w niechlujnego kucyka. — Czy pięć pajacyków spełnia twoje oczekiwania? — zapytała i nie czekając na odpowiedź, podskoczyła.
Powrót do góry Go down
http://bezczelna-kielbaska.blogspot.com
Sponsored content




Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat] - Page 3 Empty
#62PisanieTemat: Re: Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat]   Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat] - Page 3 Empty

Powrót do góry Go down
 
Once upon a time in London [dwuosobowe, romans, dramat]
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 3 z 3Idź do strony : Previous  1, 2, 3
 Similar topics
-
» Once upon a time in London
» elected < 2 os, romans, dramat >
» Bet about love ||romans, dramat, bn||
» always with me| 2os. | bn. | BL | dramat
» find me (dramat, romans, nadnaturalne}

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Escriptors :: Opowiadania grupowe :: Dwuosobowe-
Skocz do: