Harry Gold
Poranki Harry'ego nigdy nie należały do specjalnych. Nie budził się jak ludzie z reklamy, nie przeciągał się z uśmiechem na ustach, zwiastującym piękny początek dnia. Zazwyczaj sen chłopaka polegał na straceniu przytomności podczas grania na konsoli i odzyskaniu jej parę godzin później z nogą na ścianie i głową wiszącą w dół.
Jakie więc było jego zdziwienie, gdy otworzył oczy, a zamiast oślepiających promieni słonecznych zobaczył... właściwie sam nie wiedział, co zobaczył. Przez dokładnie pięć minut myślał, że zaplątał się w kołdrę, więc nie miał przeciwko poleżeniu jeszcze kwadransa. Dopiero kiedy
kołdra Harry'ego samoistnie się poruszyła, chłopak zamarł. Czy jego pościel kiedykolwiek przejawiała szczątki własnej świadomości? Zaraz, moment...
Zadarł głowę do góry i właśnie w tym momencie odskoczył z piskiem, lądując na podłodze.
Ktoś był w jego sypialni, ba,
ktoś był w jego łóżku. W pierwszej chwili blondyn przez własną dezorientację i chwilowy zawał nie był w stanie zareagować. Automatycznie spróbował przypomnieć sobie wczorajszy wieczór, a konkretnie ile wypił oraz dlaczego przyprowadził do domu nieznanego kolesia. Co najgorsze,
słodki Jezu czy on się z nim przespał? Nie, moment, całą piżamę miał na sobie, całkowicie nietkniętą. Nieznajomy też nie wydawał się być specjalnie rozebrany. I to była jedyna dobra wiadomość tego poranka.
Żadna opcja nie pasuje.
Zatem włamywacz!
Harry drżącymi dłońmi pochwycił okoliczny kij baseballowy. Tak na zaś. W razie gdyby straszenie policją było za mało męskie.
-
Ej, ej ty - fuknął jakże elokwentnie, dźgając go dzierżoną bronią gdzieś pod żebro. Zmarszczył brwi, po czym odkaszlnął, czując suchość w gardle. Kiedy nieznajomy brunet się poruszył, chłopak natychmiastowo odskoczył na drugi koniec pokoju. Czas na amunicję ostateczną. Rzucił go beznamiętnie kapciem.